sobota, 31 maja 2014

52.

Violetta

             Znowu usłyszałam pisk opon, a potem poczułam uderzenie. I kolejny raz obudziłam się w szpitalu, widząc nad sobą twarz Leona. Tak bardzo chciałam się do niego przytulić. Chciałam poczuć to ciepło, które zawsze ogrzewało każdą zziębniętą część mojego ciała, kiedy obejmował mnie silnymi ramionami. Znowu chciałam rozkoszować się smakiem jego miękkich warg, gdy mnie całował. Ale on powiedział mi, że to była tylko zemsta...
Zaczęłam rzucać się na łóżku, aż w końcu gwałtownie otworzyłam oczy. Usiadłam i zaczęłam powoli wciągać powietrze, żeby uspokoić oddech. Rozejrzałam się po pokoju. Nic nie widziałam. Panowała przeraźliwa ciemność, która ogarniała nie tylko pomieszczenia, ale i moją duszę. Ręką wymacałam telefon i sprawdziłam godzinę. Dochodziła druga w nocy. Podkuliłam nogi i objęłam je rękoma. Zaczęłam szlochać. Znowu to samo... Od wypadku każdej nocy mam ten sam sen. Najpierw moment, w którym samochód wjeżdża we mnie, a później Leon, który mi oznajmia, że...
            Oparłam czoło o kolana. Jak on mógł mi to zrobić? Tak bardzo go kochałam, a on bawił się mną w najlepsze. Najgorsze jest to, że nie potrafię przestać go kochać. Cały czas łudzę się, że przyjdzie do mnie i powie mi, że to jakaś okropna pomyłka. Bez niego jestem nikim. Czuję się tak, jakby zabrali mi całe powietrze. Duszę się. Tracę grunt pod nogami i zapadam się. Z głośnym hukiem ląduję na samym dnie. Umieram. Gniję powoli od środka. I nie ma już we mnie nic. Ani radości, ani muzyki. Nic nie jestem warta, a to opakowanie, które wszyscy widzą na zewnątrz, to tylko jakiś żart. Jakby było mi mało rozpaczy, to wyrzuty sumienia podpowiadają mi, że on też się tak czuł, kiedy ja go zostawiłam...
            Zasłużyłam sobie, żeby tak cierpieć. Nie umiałam go docenić odpowiednio wcześnie i teraz przyjdzie mi za to zapłacić. Nie mogę go winić za to, że chciał mi pokazać, co on przeżył. Tylko, że najbardziej boli to rozczarowanie. Bo myślałam, że Leon jest inny... Że potrafi wybaczać, dać kolejną szansę. Nie miałam pojęcia, że jest mściwy... Nawet przez myśl mi nie przeszło, że będzie chciał mnie celowo skrzywdzić. Myślałam, że to ten sam Leon, który zawsze o mnie dbał, opiekował się mną, pragnął mojego szczęścia. Pomyliłam się... Tamtego Leona już nie ma... Sama go zabiłam... Teraz na jego miejscu odrodził się zupełnie nowy... Wyrachowany i okrutny Verdas. Ale mimo wszystko, moje serce należy do niego... Nawet jeżeli rozum bardzo się buntuje z tego powodu. Nawet jeśli każda komórka mojego ciała podpowiada mi, że powinnam o nim zapomnieć, nigdy tego nie zrobię. Zawsze będzie moim numerem jeden. Moją jedyną prawdziwą, niespełnioną miłością. Miłością, którą najpierw odrzuciłam, a potem która odrzuciła mnie... Poczułam w środku ostry, przenikliwy ból. Już dzisiaj nie zasnę, znowu.
            Z szafy wyciągnęłam sweter, który kiedyś zostawił. Wtuliłam w niego twarz, rozkoszując się zapachem Leona. Wciągnęłam go przez głowę i zeszłam na dół. Usiadłam przy pianinie. Uderzałam w przypadkowe klawisze palcami. Akordy zaczęły układać się w całość, a słowa płynęły prosto z mojego serca.

What hurts the most,
Was being so close,
And having so much to say,
And watching you walk away.
And never knowing,
What could have been,
And not seeing that loving you,
Is what I was tryin' to do.

Przestałam grać. Ręce za bardzo mi drżały. Chciałam mu tylko pokazać, jak bardzo go kocham...
            W głowie ciążyła mi jeszcze jedna myśl. Diego mi się oświadczył. Stwierdził, że owszem, mieliśmy pare problemów, ale nie da się od tak przekreślić tego, co nas łączyło. Powiedział mi, że mnie kocha i chciałby, żebym za niego wyszła. Rozumie, że potrzebuję czasu, żeby spokojnie to sobie pomyśleć, ale osobiście uważa, że potrzebuję kogoś. Potrzebuję, żeby ktoś o mnie dbał, wspierał, dawał to, co najlepsze. I to właśnie on chciałby tym kimś być. Może powinnam dać mu szansę? Człowiek nie powinien iść przez życie sam... Tylko czy to jest wystarczający powód, żeby zostać jego żoną? Czy to nie będzie oszukiwanie jego i samej siebie? Bo w moim sercu jest miejsce tylko dla jednego mężczyzny... Muszę mu odmówić. Nie chcę go skrzywdzić. Mogę zaproponować mu tylko przyjaźń.
            Wyszłam z domu z zamiarem odwiedzenia Diego. Chciałam mu przekazać moją decyzję.  Miałam nadzieję, że moja odmowa nie odbije się negatywnie na naszych przyjaznych relacjach. Sama nie wiem, jak to się stało, że moje nogi zaprowadziły mnie na tor. Musiałam go zobaczyć. Czułam się trochę, jak jakiś kryminalista, kiedy kręciłam się przy budynku, modląc w duchu, żeby nikt mnie nie zauważył. Obiecałam sobie, że tylko na niego zerknę i sobie pójdę. Wcale nie miałam pewności, że go tu zastanę, ale coś podpowiadało mi, że się nie rozczaruję. Tęskniłam za nim. Za jego zapachem, głosem, zielonymi oczami, uśmiechem... To niewiarygodne, jak bardzo zdradzieckie było moje serce. Powinnam to zostawić, zapomnieć, przecież teraz przez niego cierpię. Jednak mimo wszystko był mi potrzebny do życia, jak tlen.
            Najgorsze jest czekanie. Sprawia, że każda minuta wydaje się być godziną. Czuję jakbym stała tutaj pół dnia, a kiedy nerwowo spoglądam na zegarek, okazuje się, że nie minęło nawet pięć minut od poprzedniego sprawdzenia godziny. No i co? Będziesz tutaj stać jak jakiś kołek? Chyba zwariowałam do reszty. Jak mnie ktoś tutaj zobaczy, taką czającą się, najpewniej zadzwoni do tych od świrów... Nagle do moich uszu dobiegł dźwięk silnika. Wychyliłam się nieznacznie zza ściany i wtedy go zobaczyłam. Był taki jakiś smutny i przygaszony. Tak jakby ktoś go przebił i wypuścił całą radość. Serce zaczęło mi bić w szaleńczym tempie. Czy to możliwe, żeby mu mnie brakowało? Ale w takim razie dlaczego ze mną zerwał? Dlatego.
            Z budynku wybiegła Lara i szybko do niego podeszła. Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Powiedziała mu coś na ucho, a wtedy na jego twarzy pojawił się uśmiech. Przytulił ją mocno, a ja zacisnęłam szczęki. Pewnie sobie uświadomił, że to ją kocha. W końcu jest ładna, miła. Nigdy go nie zawiodła, w przeciwieństwie do mnie. Zna się na motorach, w przeciwieństwie do mnie. Zawsze wie, czego chce, w przeciwieństwie do mnie. Jest wprost dla niego stworzona. Chciałabym, żeby odjechała sobie daleko na tym swoim motorku i zostawiła go w spokoju. Nie... Co się ze mną dzieje? Znowu zaślepia mnie jeden z grzechów głównych. Jestem tak strasznie zazdrosna o to, że ona może go dotykać, całować, być z nim... Ale przede wszystkim zależy mi na tym, żeby był szczęśliwy. I jeżeli to Lara jest tą osobą, dzięki której na jego twarzy zawsze będzie widniał ten przepiękny uśmiech, to mam nadzieję, że im się ułoży. I że ona będzie umiała być dla niego tym, kim ja nie potrafiłam być.
Oparłam się plecami o ścianę i zamknęłam oczy. Pod powiekami znowu poczułam palące łzy. Chciałabym, żeby była przy mnie mama... Chciałabym, żeby wzięła mnie na kolana i powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Tak jak wtedy, kiedy będąc malutką dziewczynką, rozwaliłam kolano, potykając się o porozrzucane zabawki. Wtedy wszystko było łatwiejsze. Moim jedynym zmartwieniem był wybór misia, czy sukienki. Może lepiej byłoby, gdyby tata dalej trzymał mnie w domu? Siedziałabym w swojej wieży, nie mając bladego pojęcia o miłości. Otoczona ochronną bańką, nie musiałabym teraz płakać przez złamane serce... Ale nie przeżyłabym też tylu wspaniałych chwil, dzięki którym czułam, że unoszę się kilkanaście centymetrów ponad ziemią.
O mało nie umarłam, kiedy zadzwonił telefon. Chciałam go wyłączyć, zanim Leon i Lara odkryją moją obecność. Spojrzałam na wyświetlacz. Diego. Odrzuciłam połączenie i wyjrzałam zza ściany. Uff... Nie było ich. Moja komórka znowu się rozdzwoniła.
 -Tak, Diego? –odebrałam i ruszyłam przed siebie.
 -Jak się czujesz?
 -Dobrze. –skłamałam.
 -Przyjadę do ciebie za jakieś pół godziny, dobrze?
 -Dobrze.
Diego strasznie mnie wspiera. Przychodzi do mnie codziennie i pociesza, jak tylko umie. Widać, że martwi się o mnie... Spojrzałam za siebie. Z Leonem to już rozdział zamknięty. Muszę iść dalej, bo inaczej to ciągłe myślenie o tym, co by było gdyby, zabije mnie. Zatoczyliśmy koło. On jest szczęśliwy z Larą. Ja będę z Diego. Dam nam szansę. Może miłość przyjdzie z czasem? Może w końcu poczuję to rozkoszne mrowienie i ciepło wypełniające mnie od środka, kiedy będzie mnie całował. Może kiedyś będę mogła stanąć przed lustrem i z ręką na sercu powiedzieć sobie w oczy, że jestem szczęśliwa. Nie z nim. Z kimś innym.

sobota, 24 maja 2014

51.

Gabriel

            Podałem jej wielkie pudełko z popcornem, a sam wziąłem niewiele mniejszy kubek z colą. Zabrałem ją do kina, żeby chociaż na chwilę uciec od problemów naszych przyjaciół. Z Leonem nie widziałem się wieki. W sumie to nie udało mi się z nim porozmawiać od czasu jego zerwania z Violettą. Zrezygnował z pracy w Studio. Na razie jego obowiązki przejął Pablo, ale szuka kogoś nowego. Violetta dalej prowadzi zajęcia i udaje, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wydaje mi się, że nigdy nie dowiemy się, co takiego wydarzyło się w głowie Leona, że tak postąpił.
 -Dziękuję, że wyciągnąłeś mnie do kina. –uścisnęła moją dłoń. -Trochę rozrywki nam nie zaszkodzi. Mam nadzieję, że będziemy się dobrze bawić, mimo, że taki rodzaj filmów nie jest w moim typie.
Uniosłem brwi i pokręciłem głową. Jak można nie lubić X-menów? Dziewczyna nie wie, co traci. No ale w końcu jest kobietą z krwi, kości i umysłu. Nie dla niej mutanci i ich walka z ludzkimi osobnikami, którym przeszkadza ich obecność. Pewnie wolałaby siedzieć w domu z kieliszkiem wina, oglądając te dziwne seriale. Jak leciał ten tytuł? Zaraz, zaraz... Niech sobie tylko przypomnę. Kroniki... Nie. To było jakieś inne słowo... O wiem! Pamiętniki Wampirów. Właśnie tak. Zupełnie nie wiem, co ona widzi w tym dennym serialu o krwiopijcach. I jeszcze zachwyca się tym całym Damianem czy tam Damonem. Nie wiem, jak mu tam, ale osobiście uważam, że jestem po stokroć seksowniejszy.
            W ogóle chyba do jej ulubionych scen należą te, w których filmowy przystojniak jest bez koszulki. Zauważyłem, ze gdy tylko Wolverine wystawi swoją klatę na światło dzienne, Cami wydaje się bardzo ożywiona. Pochyla się lekko do przodu, jakby chciała być jak najbliżej niego i bezwiednie zaciska palce na podłokietnikach kinowego fotela. Jej oczy robią się wielkie i wpatruje się nimi w ekran, przygryzając dolną wargę. Czy można być zazdrosnym o fikcyjną postać? No może nie do końca fikcyjną, bo przecież jako światowej sławy piosenkarka, ma szansę spotkać się z Jackmanem na żywo... I co wtedy? Może spodoba jej się bardziej niż ja... Na samą myśl, że mogłaby się z nim związać, ścisnęło mnie w dołku. Nigdy nie powiedziałem jej, że ją kocham, ale prawda jest taka, że za nic nie chcę jej stracić.
            Objąłem ją ramieniem i lekko pocałowałem w ucho. Odwróciła się do mnie błyskając zębami w promiennym uśmiechu. Nie mogłem się powstrzymać. Chciałem tylko musnąć jej usta i wrócić do oglądania filmu, ale kiedy nasze wargi złączyły się w pocałunku, oszalałem. Pogłębiłem pocałunek, przysuwając ją bliżej siebie. Nie wiem, jak ona to robi, ale potrafi rozpalić wszystkie moje zmysły. Całowałem ją zaborczo, zastanawiając się, czy może przypadkiem nie jest to zasługa jej włosów. Ktoś kiedyś wierzył, że rudzielce są pocałowani przez ogień. I wydaje mi się, że coś w tym jest. Skąd inaczej wziął by się w niej ten cały żar?
 -Gabe... –odepchnęła mnie lekko, kiedy zacząłem błądzić dłońmi po jej ciele. –Uspokój się. Jesteśmy w sali pełnej ludzi.
 -Nie masz w swoich pragnieniach kwadracika opisanego, jako „seks w miejscu publicznym”?
Zachichotała cicho.
 -Nie lubię Simsów. –pocałowała mnie w policzek i kazała oglądać film.
            Po seansie chwyciła mnie za rękę i zaciągnęła do pobliskiego supermarketu. Stwierdziła, że kupimy najtańszego szampana i wypijemy go nad jeziorem. Siedzieliśmy na zimnej trawie, spoglądając na gwieździste niebo.
 -Opowiesz mi coś o gwiazdach? –chwyciła za butelkę i pociągnęła długi łyk.
 -No niektóre są seksowne. Znam taką jedną, rudą...
Trzepnęła mnie w ramię ze śmiechem.
 -O tych na niebie, głuptasie. –podała mi szampana.
Spojrzałem w górę. Kiedyś chciałem być astronomem. Każde kieszonkowe odkładałem do skarbonki w kształcie świnki, żeby móc kupić sobie teleskop. Kiedy w końcu mi się to udało, co noc wychodziłem z nim na balkon, żeby obserwować konstelacje. Pamiętam, że mama strasznie na mnie krzyczała, kiedy siedziałem do świtu, patrząc w niebo. W szkole byłem nieprzytomny z powodu braku snu, zacząłem dostawać słabe stopnie. Moja rodzicielka zrobiła mi straszną awanturę i schowała teleskop, mówiąc, że jeżeli nie podciągnę się w nauce, mogę sobie pomarzyć o moich gwiazdach. Nie zrobiłem tego. Nie chciałem jej pokazać, ile to dla mnie znaczy. Żeby zrobić jej na złość, zacząłem olewać szkołę jeszcze bardziej i stało się tak, że zrezygnowałem ze swojej pasji. A później odkryłem inną. Ciała Niebieskie zamieniłem na piruety i tak zostało mi do dzisiaj.
 -Widzisz tę gwiazdę? –wskazałem na mocno świecący punkt. –To Acrux. Najjaśniejsza w gwiazdozbiorze Krzyża Południa. Ta na górze Krzyża to czerwony olbrzym Gacrux, po lewej stronie masz Mimose, a po prawej delta Crucis.
 -Myślisz, że spadające gwiazdy spełniają życzenia? –spytała nagle.
 -Nie wiem. –wzruszyłem ramionami. –Ale masz okazję się przekonać. Popatrz. –wskazałem ręką na gwiazdę, która zdawała się frunąć w dół niczym sokół, który wypatrzył swoją kolację.
Cami zacisnęła mocno powieki i z poważną miną w myślach wypowiedziała życzenie. Uśmiechnąłem się na ten widok. W tym momencie nie wyglądała jak seksowna, pewna siebie piosenkarka, która na scenie była wulkanem energii. Była raczej małą dziewczynką, która z całych sił pragnie, by spełniło się jej największe marzenie.
 -O czym pomyślałaś? –szepnąłem jej na ucho.
 -Jak ci powiem, to się nie spełni! –położyła się na trawie, ciągnąc mnie za sobą. –A ty? Masz jakieś życzenie?
 -No parę by się znalazło. –zacząłem muskać jej szyję.
 -Jakie na przykład?
 -Żebyś w końcu przestała gadać i mnie pocałowała.
Zaśmiała się, a potem przyciągnęła moją twarz i złożyła na ustach głośnego całusa.
 -Nie do końca o coś takiego mi chodziło. –skrzywiłem się.
Pstryknęła mnie w nos, a potem usiadła i ciężko westchnęła.
 -Muszę ci coś powiedzieć.
            Leżałem na łóżku myśląc o tym, co powiedziała mi Camila. Zostawia mnie. Wyjeżdża, bo jakiś Mardebil zaproponował jej występ w australijskiej wersji U-Mix. Ma oceniać tamtejsze talenty. Czyli co? Będzie zachwalać wycie kangurów, które będą konkurować z wiecznie pijanymi misiami koala albo z diabłami tasmańskimi? Nie chcę żeby wyjeżdżała, ale jest zdecydowana. Nie mogę kazać jej zostać, bo mam takie widzimisię. Jednak myśl, że nie zobaczę jej przez długi okres czasu, zabija mnie, jak drewniany kołek wampira. Chciałbym móc zrobić coś, co by ją tutaj zatrzymało... Może przykuję ją łańcuchami do kaloryfera? Albo zamknę w piwnicy? Albo po prostu przyznaj, że ją kochasz. Dzięki głosiku w mojej głowie... No dobrze, kocham tego rudzielca. To znaczy nie wiem, czy to jest miłość, ale jestem pewien, że przy nikim innym nie czułem się tak, jak przy niej. Więc jeżeli to nie jest to, to sam nie wiem czym ta miłość może być.
            Pół dnia pisałem jakiś głupi tekst, tylko po to, żeby jej pokazać, że naprawdę mi na niej zależy. Ubrałem się w najlepsze ciuchy, kupiłem jej ulubione czekoladki i czekałem cierpliwie, aż mi otworzy. Widać, że się mnie nie spodziewała. Włosy miała w nieładzie, była ubrana w jakiś rozciągnięty dres i wyglądała, jakby dopiero wstała. O matko z ojcem! Chciałbym codziennie patrzeć na nią, właśnie taką, jaka jest teraz.
 -Gabe... Nie spodziewałam się... –w panice zaczęła przygładzać włosy. –Daj mi chwilę, ogarnę się jakoś...
Już miała mi zatrzasnąć drzwi przed nosem, ale powstrzymałem ją.
 -Proszę, posłuchaj mnie.
Spojrzała na mnie niepewnie, ale lekko skinęła głową. Wziąłem głęboki oddech. Na serio chcę zrobić z siebie debila? Rozejrzałem się dookoła. Chciałem się upewnić, że nikt się nie kręci gdzieś w pobliżu. Teren wydawał się czysty, więc wyjąłem wymiętą kartkę z kieszeni i zwróciłem się do Cami.
 -Nie chcę, żebyś wyjeżdżała.
 -Ale Gabe...
 -Cii... Nic nie mów. Napisałem dla ciebie piosenkę.
 -Co zrobiłeś? –popatrzyła na mnie wielkimi oczami.
 -Mogłabyś po prostu posłuchać?
Stwierdziłem, że skoro Tomas wyrwał Fran na jakiś tkliwy kawałek, to może ja też powinienem spróbować. Sytuacja w sumie jest inna, bo Camila cały czas mi mówiła, że mnie kocha, ale chciałem zrobić coś, co wywrze na niej duże wrażenie. Chciałem jej pokazać, że dla niej jestem w stanie nawet zaśpiewać, chociaż dobrze wie, że nigdy tego nie robię, nawet pod prysznicem. Mam nadzieję, że to doceni i zrezygnuje z tego głupiego programu i zostanie ze mną.
 -Uwaga, zaczynam.
Roześmiała się.

Nie zostawiaj mnie,
Długą krętą drogą,
Szedłem do nikogo, aż spotkałem Cię.
Nie zostawiaj mnie,
Podaj mi swą rękę,
Śpiewam Ci piosenkę, tego tylko chcę.

Nie zostawiaj mnie...

No może nie był to popis moich umiejętności wokalnych, ale miałem nadzieję, że zrozumie przesłanie. Czekałem, aż w końcu się odezwie i powie, że jej się podobało.
 -To było... –zamilkła na chwilę szukając odpowiedniego słowa. -...fantastyczne. Jak na to, że nie umiesz śpiewać.
 -Oj tam... Nie wyjedziesz? –spytałem pełen napięcia.
 -No nie wiem...
 -Kocham cię Cami.
Patrzyłem jak jej oczy zaczynają błyszczeć, a uśmiech wyraża prawdziwy zachwyt. Dość długo musiała czekać na te słowa, ale w końcu się doczekała. Zarzuciła mi ręce na szyję i namiętnie pocałowała. Kiedy w końcu oderwała się ode mnie, by złapać oddech, roześmiała się z całych sił.
 -No dobrze, zostanę.
Trochę mnie to zaskoczyło. Jeszcze wczoraj była pewna, że wyjedzie i nic nie zmieni jej decyzji, a dzisiaj...
 -Jeżeli bardzo zależy ci na tym programie, to nie chcę stać na przeszkodzie...
 -Nie ma żadnego programu.
Przebiegła, ruda lisica. Wymyśliła sobie program, żeby zmusić mnie do wyznania uczuć. Kobiety...
 -Zapłacisz mi za to.
 -Ciekawe jak?
 -Nie będę opuszczał deski w kiblu, czym doprowadzę cię do szału.
Jej dźwięczny śmiech rozniósł się po całym osiedlu.

piątek, 16 maja 2014

50.


Tomas

            Jeszcze nigdy nie widziałem jej tak wkurzonej, jak teraz. Usta zacisnęła w wąską linię i niemiłosiernie tłukła pięściami w drzwi od domu Leona. Jak tak dalej pójdzie, to je sobie porani. Chwyciłem ją za ramiona i lekko odciągnąłem.
 -Może go nie ma? –zasugerowałem.
 -Na pewno jest! Dam sobie nerkę za to uciąć.
Odruchowo chciałem ją poprawić i powiedzieć, że to rękę się ucina, ale w porę ugryzłem się w język. To chyba jeszcze  bardziej by ją rozsierdziło. Stałem więc obok niej, nie odzywając się ani słowem.
            Przez kolejne piętnaście minut Fran darła się w niebogłosy. Krzyczała, że Leon jest tchórzem i że w tej chwili ma nas wpuścić do środka. Wysłuchałem chyba wszystkich możliwych włoskich przekleństw, którymi moja narzeczona obrzucała naszego przyjaciela. Kiedy w końcu się poddała, sapała głośno i była cała czerwona na twarzy. Odwróciła się, odepchnęła mnie mocno na bok i szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Wzniosłem oczy ku niebu. Oj, będę miał teraz z nią nie lada problem.
            Francesca, niczym rozjuszony byk, prawie biegła do domu. Nie bardzo wiedziałem, czy mogę ją dotknąć. Obawiałam się, że ostro mi się za to oberwie. Moja ukochana wyglądała jak oko cyklonu. W jej oczach szalały, niczym błyskawice podczas straszliwej nawałnicy, gniewne iskry. Wiem, ze zdołałaby zmieść wszystko, co stanęłoby jej na drodze. Wpadła do budynku, trzaskając drzwiami. O mało mi nimi nie przywaliła. Gdybym w porę ich nie przytrzymał, dostałbym w nos. Zaryzykuj.
 -Uspokój się. –powiedziałem łagodnie, jak do dziecka. –Złość tutaj nic nie da.
Spojrzała na mnie takim wzrokiem, że się skuliłem. Czy naprawdę łudziłem się, że grzeczna prośba sprawi, że Francesca znowu będzie beztroska? Czy naprawdę muszę być taki głupi? Czy nie słyszałem tyle razy, że wściekłą kobietę najlepiej omijać szerokim łukiem, jeżeli nie chce się być jej workiem treningowym?
 -Oczywiście! –oburzyła się. -Nic cię nie obchodzi, że Leon tak ją potraktował. Pewnie cieszysz się, bo w końcu dostało jej się za to, co ci kiedyś zrobiła. Przyznaj, że satysfakcjonuje cię taki rodzaj kary. Zasłużyła na to prawda?
            Zesztywniałem. Słowa Francesci mnie zabolały. Wiem, że jest zła. Ba, nawet powiedziałbym, że jest piekielnie wściekła, ale nie powinna mówić takich rzeczy. Nawet jeśli mówi je w gniewie. Nigdy nie chciałem źle dla Violi i mi też jest przykro z powodu tego, co się stało.
 -Sama nie wierzysz w to, co mówisz.
 -Wierzę! –tupnęła nogą. –I wiesz co ci powiem? Z nami koniec!
Musiałem głupio wyglądać z opadniętą szczęką.
 -Fran, wcale nie chcesz...
 -Nie będziesz mi mówił czego chcę!
Patrzyłem bezradnie, jak siłuje się z pierścionkiem zaręczynowym, który jakby na złość jej, a ku mojej uciesze, nie chciał zejść z palca. Chwyciłem ją za nadgarstki i przyciągnąłem do siebie. Pozwoliłem, żeby się na mnie wyżyła, tłukąc pięściami w moją klatkę piersiową. Potem mocno ją przytuliłem. Przez chwilę się wyrywała, ale w końcu objęła mnie w pasie i zaczęła głośno pociągać nosem.
 -Przepraszam Tomi...
 -Kocham cię Fran. Nigdy o tym nie zapominaj. –pocałowałem ją w czubek głowy.
 -Ja też cię kocham. Jestem okropną narzeczoną.
Popatrzyłem w jej oczy. To nieprawda. Jest najwspanialsza na świecie. A to, że tak bardzo przejęła się problemami przyjaciółki, świadczy tylko o tym, że ma cudowne serce i wrażliwą duszę.
            Chodząc po pokoju, zaczęła mi tłumaczyć, że nie potrafi uwierzyć w to, że Leon zerwał z Violettą i to w taki obrzydliwy sposób. Widziałem chęć mordu w jej oczach, kiedy wypowiadała jego imię.
 -Ona już tyle wycierpiała. –usiadła zrezygnowana na fotelu. –A teraz ktoś, komu zaufała, komu w pełni oddała swoje serce, tak bardzo ją zawiódł. Jesteś jego przyjacielem. Co mu strzeliło do łba?
Tak szczerze, to nie miałem bladego pojęcia. Coś mi tutaj nie pasowało. Przecież znam go nie od dziś. Dobrze pamiętam, jak walczył ze mną o Violettę i jak poruszył go jej powrót do Buenos Aires. Wszyscy widzieliśmy jaki był zakochany i jak bardzo cieszył się, kiedy się pogodzili. Swoim szczęściem mógł obdarzyć całą Drogę Mleczną, a i tak by mu jeszcze sporo zostało. To wręcz niemożliwe, żeby był aż tak dobrym aktorem i oszukał nas wszystkich. Takiego uczucia nie da się udawać!
 -Coś się musiało wydarzyć. –zwróciłem się do Fran. –Przecież sama wiesz, jak bardzo ją kocha.
 -Widocznie nie tak bardzo, jak się wszystkim wydawało.
 -Naprawdę myślisz, że coś takiego można udawać?
Przygryzła wargę. Widziałem, że się zastanawia, waha. Leon jest także jej przyjacielem. Nie powinniśmy go pochopnie osądzać. Tym bardziej, że nikt z nas nie wie, co on ma w tej sprawie do powiedzenia.
 -Musisz z nim pogadać...
Gdyby tylko to było takie proste.
            Problem w tym, że Leon nie chce nikogo widzieć. Zostawiliśmy mu chyba z tysiąc wiadomości. Ani groźby, ani prośby nie sprawiły, żeby do nas oddzwonił. W ogóle nie wychodzi z domu. Zamknął się i w nim, i w sobie. Nie dopuszcza do siebie nikogo. No... Prawie nikogo. Jedyną osobą, której udaje się do niego dotrzeć, jest Lara. To ona codziennie do niego chodzi i przynosi mu zakupy. Tylko, że też milczy, jak zaklęta. Ją również molestowaliśmy, żeby powiedziała nam, co jest z Leonem, ale za każdym razem wzruszała ramionami, mówiąc, że jak będzie chciał się nam zwierzyć, to to zrobi. Nie zapomniała również dodać, że ona nie jest uprawniona do rozgłaszania takich prywatnych informacji. Myślałem, że Cami ją udusi gołymi rękami, gdy usłyszała taką urzędową formułkę. Także wszystko na nic. Lara też nam nie pomoże...
            Cała ta sytuacja przygnębia nas wszystkich. Nie ma dnia, żeby Francesca się nie smuciła. Serce mi się kraje, kiedy na nią patrzę. Codziennie z Camilą idą do Violetty, która próbuje udawać, że nic się nie stało. Uśmiecha się myśląc, że nie widzimy jej zapuchniętych od płaczu oczu. W ogóle jej wzrok jest przerażająco pusty i nie ma już w nim tych wesołych ogników. I na domiar złego, Diego znowu zaczął się koło niej kręcić. Często ją odwiedza i jest dla niej tak słodki, że aż mnie mdli. W ogóle zrobił się miły dla wszystkich. Kiedy ostatni raz posłał mi pokazowy, szczery uśmiech, nie wiedziałem czy mam się roześmiać, czy uciekać, gdzie pieprz rośnie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Violetta w ogóle nie zauważa, że on robi to tylko, żeby jej się przypodobać. Obawiam się, że znowu wpadnie w jego sidła i się zejdą. A to nie jest facet dla niej. Tylko, że w tym momencie, który jest? Leon? To wszystko jest gorzej niż beznadziejne.
Spojrzałem czule na Francesce. Ona też się boi. Boi się, że i ja mogę ją skrzywdzić. W końcu kiedyś już to zrobiłem... Może i byłem wtedy młodym, głupim szczylem, który gonił za Violettą, ale nie zmienia to faktu, że zachowałem się okropnie. Na szczęście teraz mam całą resztę mojego życia, żeby jej to wynagrodzić. I Bóg mi świadkiem, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ją uszczęśliwić.
 -Tomi...
 -Tak?
 -Obiecaj mi, że nigdy mnie nie zostawisz.
Podszedłem do niej i mocno pocałowałem w usta.
 -Opowiem ci pewną historię, dobrze?
 -Jaką znowu historię? –zmrużyła oczy, przyglądając mi się z ciekawością.
 -Zwykłą historię o naszym przyszłym, wspólnym życiu.
Wtuliła się w zagłębienie w mojej szyi. Poczułem, że się lekko uśmiecha. To było dla mnie największą nagrodą.

sobota, 10 maja 2014

49.

Leon

            Wiedziałem, że za mną wybiegła, ale nie miałem zamiaru się zatrzymywać. Przyspieszyłem jeszcze bardziej. Co mam jej niby powiedzieć? Że jestem pieprzonym sukinsynem? Że od tak podeptałem miłość, którą obdarzyła mnie Violetta i wyrzuciłem ją do kosza, jak jakiegoś śmiecia? Boże... Przecież wcale tego nie chciałem! Jak niczego innego pragnąłem dzielić z nią każdy mój dzień, chciałem się z nią zestarzeć. Czułem, że Viola jest jak promienie słoneczne, dzięki którym na Ziemi może istnieć życie. To właśnie dzięki niej chciało mi się wstawać i cieszyć się każdą chwilą. Ale niestety słońce, w każdej chwili, mogą zasłonić gradowe chmury... Najgorsze jest to, że nie wydaje mi się, żeby w tym przypadku, mogło wyjść zza nich ponownie.
            Czuję się jak bohater antycznej tragedii. Ciąży nade mną jakieś fatum, a każdy wybór urasta do rangi konfliktu tragicznego. Mógłbym przybić sobie piątkę z samym Edypem...
 -Leon!
Musiała za mną biec, żeby dotrzymać mi kroku.
 -Czemu to zrobiłeś? –spytała, ciężko łapiąc powietrze.
Nie odpowiedziałem. Zatrzymałem się dopiero w parku. Podszedłem do naszej ławki i ciężko na niej usiadłem. Nasza ławka? Schowałem twarz w dłoniach. Nie ma już żadnych nas. Lara usiadła tuż obok. Popatrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem.
 -Porozmawiaj ze mną.
Westchnąłem. W sumie dlaczego nie? Może kiedy podzielę się z kimś tym ciężarem, przestanę mieć tak potworne wyrzuty sumienia.
 -Czemu jej coś takiego powiedziałeś? –spytała łagodnie.
 -Bo ją kocham.
Zmarszczyła brwi i przez chwilę milczała.
 -Nie rozumiem.
 -Bo to wszystko nie jest takie proste. -przymknąłem oczy.
            Rano miałem niespodziewanego gościa. Odwiedził mnie Diego. Niedawno Violetta powiedziała mi, że się z nim pogodziła i zamierzają utrzymywać przyjazne stosunki. W sumie to ostro się o to pokłóciliśmy, bo wolałem, żeby raz na zawsze zniknął z jej życia. Poza tym trudno było mi uwierzyć w jego szczere intencje. Coś, może jakiś szósty zmysł, podpowiadało mi, że Diego obmyśla jakiś straszliwy plan, który doprowadzi do końca mojego związku z Violettą. Gdybym wtedy posłuchał głosu mojego instynktu i bardziej się upierał przy tym, żeby zakończyła tą znajomość, nie musiałbym jej teraz ranić. Ale nie chciałem kazać jej wybierać pomiędzy nami. Dobrze ją znam. Zawsze wszystkim daje kolejną szansę, mimo że nie wszyscy na nią zasługują. Byłoby jej cholernie przykro, gdybym postawił ją przed takim wyborem. Widziałem, że cieszyła się z tego, że się dogadali i Diego niby nie ma do niej żalu. Więc odpuściłem i zgodziłem się na to koleżeństwo, bo przecież zrobiłbym dla niej wszystko, byle tylko widzieć uśmiech na jej twarzy.
            Jednak obiecałem sobie, że będę jej pilnować i nie dopuszczę do tego, żeby znowu ją skrzywdził. No i zawiodłem... Zawiodłem na całej linii i teraz to ja musiałem ją zranić, żeby ją chronić. Jakkolwiek głupio to brzmi, tak właśnie jest. Diego przyszedł do mnie, żeby mi oznajmić, że będzie lepiej, kiedy zerwę z Violettą. Wyśmiałem go i kazałem mu się leczyć na głowę. Teraz w moim ośrodku pamięci, jak echo odbijają się jego słowa.
 -Zapamiętaj sobie to, co ci powiem, Verdas. Ona będzie albo ze mną, albo z nikim.
Pokazałem mu drzwi i powiedziałem, że ma się wynosić z mojego domu. Gdyby nie to, że dałem Violi słowo, że nic mu nie zrobię, wykopałbym go na zbity ryj i tłukł tak długo, że udławiłby się własną krwią. Pamiętam ten jego kpiący uśmieszek, który posłał mi na odchodnym.
 -Ostrzegałem cię.
Odwrócił się na pięcie i sobie poszedł.
 -Teraz już rozumiesz? –spojrzałem na Larę, która w skupieniu słuchała każdego mojego słowa.
 -Boże.. Myślisz, że to on... –zbladła i zakryła dłonią usta.
            Popłakałem się, kiedy godzinę po tym, jak Diego mnie opuścił, dostałem telefon ze szpitala. Dowiedziałem się, że ktoś potrącił Violettę. Z sercem w gardle biegłem na urazówkę. Już wyobrażałem sobie, że leży nieprzytomna, podpięta do tych wszystkich rurek i walczy o życie. Odetchnąłem z ulgą, kiedy lekarz oznajmił mi, że ma tylko potłuczone żebra i lekkie wstrząśnienie mózgu. Zacisnąłem pięści. Diego wyraźnie powiedział mi, że będzie albo z nim, albo z nikim. Nie myślałem, że posunie się do czegoś takiego, ale teraz widzę, że jest zdolny zabić ukochaną osobę, byle nie była szczęśliwa z kimś innym.
 -On jest chory psychicznie! Leon, z tym trzeba iść na policję. –Lara wstała energicznie z ławki i wyciągnęła telefon.
 -Co robisz? –chwyciłem ją za rękę.
 -Mam kolegę policjanta.
 -Nie... –zacisnąłem zęby. –Co jeśli Diego ma wspólnika? Albo kilku? Nawet jeśli go zamkną, będzie mógł kazać komuś ją...
Głośno przełknąłem ślinę. Poczułem piekące łzy pod powiekami.
 -Ale tak przecież nie może być! Wy się kochacie!
 -Ale ta miłość może ją zabić. –powiedziałem cicho.
            Umarłbym, gdyby jej się coś stało. Jeśli zerwanie z nią jest tym, co może ją ochronić, to jaki mam wybór? Wolę, żeby była z nim, ale była żywa niż...
 -Chciałbym, żeby to był sen wiesz? Obudziłbym się, trzymając ją w ramionach i ucałowałbym jej skroń, tak jak zawsze.
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Lara delikatnie starła ją kciukiem i mocno mnie przytuliła. Wtuliłem się w jej ramiona, mając nadzieję, że zabierze chociaż część tego bólu, który czuję.
 -Leon... –powiedziała przez ściśnięte gardło. –Coś wymyślimy. Poradzimy sobie. Zobaczysz.
 -Ona mnie teraz nienawidzi...
 -A ty zrobiłeś to wszystko, żeby ją uratować...
Zrobiłem to wszystko, żeby ją uratować... Nie, nie zrobiłem jeszcze wszystkiego. Zerwałem się na równe nogi i pobiegłem do niego.
            Gdy mi otworzył, na jego usta wpełzł jadowity uśmieszek.
 -Mówiłem, że...
Nie dokończył. Od mojego ciosu zachwiał się i potoczył na bok. Podszedłem do niego i chwyciłem za ubranie, prawie unosząc go nad podłogą.
 -Zabiję cię. –wycedziłem przez zęby. –Zabiję, słyszysz? Wypruję ci wszystkie flaki i rzucę szczurom na pożarcie.
Roześmiał mi się prosto w twarz.
 -Proszę bardzo. Zaręczam ci, że jeśli tylko włos spadnie mi z głowy, Violka tego pożałuje.
 -Nie odważyłbyś się.
 -Nie? Kolejny raz mam ci udowodnić, jak bardzo się mylisz?
Po ciosie w brzuch, upadł z jękiem na kolana. Kopnąłem go jeszcze na pożegnanie i splunąłem mu w twarz.
 -Jesteś nic nie znaczącą kreaturą.
 -Ale to ja z nią będę. -uśmiechnął się tryumfalnie. –Kochasz ją tak bardzo, że zrobisz wszystko, żeby nic jej się nie stało.
            Wszedłem do domu i uderzyłem pięścią w ścianę. Miał cholerną rację. Będę patrzył, jak marnuje sobie z nim życie i nic nie będę mógł z tym zrobić. Mam związane ręce. Pozostało mi wierzyć, że Violetta nie będzie aż tak naiwna, żeby do niego wrócić. Chociaż on zapewne nie omieszka wykorzystać tego, że jest teraz załamana. Pewnie zaraz do niej poleci i posłuży jej ramieniem. Będzie jej opowiadał, jaki to jestem podły i że popełniła błąd zrywając z nim. Bo przecież on nigdy nie zakpiłby z jej uczuć, prawda? On ją tylko zabije, żeby przypadkiem nie była z kimś innym! Popieprzony zasraniec!
 -Powinieneś wszystko jej opowiedzieć.
Popatrzyłem ze zdziwieniem za siebie. Lara ciągle ze mną jest? Chyba z tych wszystkich emocji, nie zauważyłem jej obecności.
 -Nie mogę jej powiedzieć. –chwyciłem ją za ramiona i lekko potrząsnąłem. –I ty też nie możesz.
Popatrzyła na mnie z miną niewiniątka.
 -Obiecaj mi, że nie będziesz się w to wtrącać. Błagam.
Zrobiła bardzo niezadowoloną minę, ale w końcu dała mi słowo.
Gdy już upewniła się, że nic sobie nie zrobię, zostawiła mnie samego i wróciła do siebie. Podszedłem do barku i wyciągnąłem butelkę Bourbona. Z każdą szklaną wypitą duszkiem, paliło mnie w przełyku, ale i tak było to dużo lepsze uczucie, niż ten ból, który odczuwałem w sercu. Ktoś tam na górze chyba się na mnie uwziął. Zawsze kiedy myślę, że wreszcie mi się udało, coś musi się popsuć.
 -Pieprzony świat! –uderzyłem pięścią w stół, wlewając w siebie kolejną porcję bursztynowej cieczy.

czwartek, 1 maja 2014

48.


Lara

            Objęłam dłońmi jego twarz i pocałowałam w nos. Zaśmiał się serdecznie i przyjacielsko poklepał mnie po głowie. Spojrzałam mu głęboko w oczy. Nie widziałam już w nich tej udręki, która towarzyszyła mu każdego dnia. Odkąd znowu są z Violettą, widać w nich czystą radość i miłość. Chciałabym kiedyś poznać kogoś, kto będzie patrzył na mnie tak, jak Leon patrzy na swoją kobietę. Mam nadzieję, że ona zdaje sobie sprawę z tego, jaką jest szczęściarą, a jak nie to ją ukatrupię.
 -O czym tak myślisz? –spytał mój przyjaciel.
 -O tobie. –machinalnie się do niego uśmiechnęłam. –Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że w końcu jesteś szczęśliwy.
 -Przy tobie też byłem.
Zrobiło mi się ciepło na sercu. Ależ on jest słodki! Nikt tak, jak Leon, nie potrafi docenić przyjaźni. Dobrze wiedziałam, że zawsze będzie pamiętać o tym, co dla niego zrobiłam i będzie za to wdzięczny.
 -Dużo masz dzisiaj pracy?
 -Frank znowu ma problem z hamulcami. Muszę to sprawdzić.
 -Może przyszłabyś dziś do mnie? Zamówimy pizze i obejrzymy jakiś głupi film. Albo może Viola coś ugotuje.
            Z miłą chęcią spędziłabym z nimi czas, ale kiedy ostatnio Leon zaprosił mnie na takie spotkanie, zauważyłam, że Violetta jest cała spięta i jakaś taka sztuczna. Widać było, że nie bardzo za mną przepada. Nie potrafiła ukryć swojej zazdrości. Chciało mi się z niej śmiać, kiedy zagadaliśmy się z Leonem o motorach, a ona w pewnym momencie, żeby zwrócić na siebie uwagę, upuściła, niby przypadkiem, kubek. Dobrze, że był już pusty, bo szkoda byłoby dywanu, gdyby rozlała się na niego kawa. Oczywiście naczynie się rozbiło, a Leon zrobił to, co zrobiłby Leon. Nasz príncipe azul rzucił się na pomoc księżniczce V., bo przecież mogłaby się skaleczyć.
W sumie to dobrze, że jest zazdrosna. Świadczy to tylko o tym, że bardzo jej na nim zależy i nie chce go stracić. W końcu nasza niezdecydowana panna Castillo, wie czego chce. Postawiła na Leona i mam nadzieję, że tym razem im wyjdzie. Poza tym zaczyna pokazywać swój charakterek. Za każdym razem, gdy widzi, że jestem gdzieś obok jej mężczyzny, zaczyna się do niego tulić i całować, bylebym zrozumiała, że należy do niej. No i jeszcze nie można nie wspomnieć o tym, że zaczęła jeździć. Strasznie mnie tym zaskoczyła! To było niebywałe. Pomimo tego, że bała się motocykli, postanowiła nauczyć się na nich jeździć, bo Leon to kocha. Godne podziwu.
 -To jak? –głos Leona ściągnął mnie na ziemię.
 -Dzisiaj nie mogę, ale będę następnym razem.
Niech sobie nasze zakochańce pobędą same. W końcu mają do nadrobienia, bagatela, siedem lat!
 -No dobrze. -przytulił mnie i poszedł się przebrać.
            Wróciłam do domu i wzięłam szybki prysznic. Poczłapałam w kapciach do kuchni, zrobiłam sobie kakao i odpaliłam laptopa. Przeniosłam się z nim i kubkiem parującej cieczy do salonu. Upiłam łyka. Przeglądałam jakieś głupoty, które moi znajomi wlepiali na swoich facebook-owych tablicach. Polubiłam kilka zdjęć i miałam się wylogować, ale usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości.

<Jose> Buenos dias, seniorita!

Jose? Zmarszczyłam brwi. Nie znam gościa. Oblukałam jego zdjęcia. No niezłe ciacho, nie powiem... Mamy aż jednego wspólnego znajomego. Czego może ode mnie chcieć?

<Lara> Znamy się?
<Jose> Nie. Szukam instruktora motocrossu. Nasz wspólny znajomy polecił mi Ciebie.

Uczyć takiego przystojniaka? Czemu nie? Ale najpierw muszę dowiedzieć się kto to taki i czy można mu zaufać. W dzisiejszych czasach nie można być pewnym nikogo! Nie mam zamiaru skończyć bez obu nerek, tylko dlatego, że poleciałam na piękne oczy.

<Lara> Zastanowię się.
<Jose> Gracias! Nos vemos.

            Obróciłam się na lewy bok i poczułam, że promienie słońca za wszelką cenę chcą się dostać pod moje powieki. Otworzyłam niepewnie jedną, ale zaraz tego pożałowałam. Oślepiło mnie tak, że poczułam nieprzyjemny ból. Znowu zapomniałaś zasłonić rolet! Skarciłam się w myśli. No nic. Pora wstawać. Przeciągnęłam się i zeszłam do kuchni. Już tutaj wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Najpierw pudełko z płatkami wypadło mi z ręki, kiedy uderzyłam się o szafkę i rozsypałam po kuchni jego zawartość. Później, kiedy posprzątałam i udało mi się umieścić płatki w miseczce, okazało się, że w kartonie, który wyciągnęłam z lodówki, nie ma mleka. Zła, chwyciłam do ręki batona, który musiał mi dzisiaj zastąpić śniadanie.
            Zeszłam do garażu i popatrzyłam z miłością na moje czerwone Ducati. Z największą delikatnością przejechałam palcem od kierownicy po siedzenie. I na co komu facet, jeśli w domu ma takie coś? Motocykl zawsze jest do twojej dyspozycji, nie wychodzi z kolegami na piwo, nie ogląda się za innymi, nigdy nie powie, że ostatnio przytyłaś. No po prostu ideał! Założyłam kask i wsiadłam na maszynę. Pora poczuć prędkość. Wszystko było piękne, kiedy tak mknęłam pomiędzy samochodami, denerwując kierowców, którzy musieli stać w korku, a potem na prostej nabierałam coraz większej prędkości, do czasu aż zauważyłam w lusterku migające, niebieskie światełko.
            Wiedziałam, że nie powinnam wychodzić dzisiaj z łóżka. Trzeba było tam zostać pod cieplutką kołderką. Po prostu nie wiem, co mnie podkusiło! No cholera jasna!
 -Ile? –z niedowierzaniem spojrzałam na mandat za zbyt szybką jazdę.
 -Przekroczyła pani prędkość i tym samym naraziła życie nie tylko swoje, ale i innych.
Cudem powstrzymałam się od prychnięcia. Jeżdżę od małego! Motocykl jest przedłużeniem mojego ciała, a on mi tutaj gada takie pierdoły.
 -Panie władzo... –uśmiechnęłam się do niego czarująco. -...może wystarczyłoby tylko pouczenie? Obiecuję, że będę już ostrożna.
 -Wątpię, ale może byłoby coś, co mogłaby pani zrobić, żeby uniknąć kary. –pan policjant ściągnął ciemne okulary i posłał mi łobuzerski uśmiech.
W jego oczach zauważyłam szczere rozbawienie. Te oczy... Gdzieś je już widziałam...
 -Będziesz moim instruktorem?
Ze zdziwienia szeroko otworzyłam usta. To Jose!
 -Nie mówiłeś, że pracujesz w policji. –skrzyżowałam ręce na piersi.
 -Bo nie pytałaś. To co z tym mandatem? –wpatrywał się we mnie uważnie.
Zaśmiałam się. Skoro ucząc go, uniknę płacenia mandatu, to chyba wybór jest oczywisty.
            W radio leciała Madonna. Nucąc pod nosem „Like a prayer”, grzebałam w motorze. Nie wiem, co ten Frank z nim robi, ale to jest nie do pomyślenia, że ciągle coś mu się psuje. Tym razem zalał silnik. Wymieniałam właśnie zawór iglicowy pływaka, kiedy zaczęły się wiadomości.

Dzisiaj rano, przy Studio21 miał miejsce wypadek samochodowy z udziałem pieszego. Kierowca samochodu marki BMW, potrącił pracującą w szkole nauczycielkę i zbiegł z miejsca wypadku. Policja prosi wszystkich świadków o zgłoszenie się...

Mój Boże! Violetta!
            Bezskutecznie próbowałam dodzwonić się do Leona. Pewnie jest już w szpitalu. Porzuciłam moją pracę i szybko tam pojechałam. Miałam nadzieję, że nic poważnego się jej nie stało. Co za kretyn ucieka z miejsca wypadku? Wpadłam do dyżurki pielęgniarskiej i spytałam, gdzie leży Violetta.
 -Sala 307, ostatnia po lewej.
Ruszyłam we wskazanym kierunku. Zatrzymałam się pod drzwiami, słysząc drżący głos Violi. Nie chciałam podsłuchiwać, ale jakoś tak wyszło...
 -Jak to koniec? Leon, przecież się kochamy.
 -Ja nie. –powiedział głosem wypranym z emocji.
 -Ale jak to? –jej głos się załamał.
 -To była tylko gra.
Gra? Jaka gra? Co on wygaduje?
 -Nie rozumiem...
 -Po prostu chciałem się na tobie zemścić, za to, co mi zrobiłaś.
 -Wyjdź.
Zauważył mnie, kiedy wychodził z sali. Chciałam go zatrzymać, ale wyrwał mi się i szybkim krokiem zmierzał do wyjścia. Popatrzyłam na Violettę. Rzuciła się na łóżko i zaczęła przeraźliwie szlochać. Wyciągnęłam z kieszeni komórkę i napisałam do Fran, żeby do niej przyszła. Nie powinna być teraz sama. Ja muszę pogadać z Verdasem...