piątek, 4 lipca 2014

Epilog.


            Oparła się o futrynę i patrzyła, jak jej mała córeczka podbiega do niego i obejmuje rączkami jego nogi. On odłożył garnek, który właśnie kończył myć, zakręcił wodę i wytarł ręce. Wziął małą w ramiona i zaczął obsypywać jej delikatną twarzyczkę drobnymi pocałunkami. Dziewczynka co chwilę słodko chichotała.
 -Kocham cię tatusiu. –powiedziała, zanosząc się śmiechem.
 -Ja ciebie też, Maria.
Violetta uśmiechnęła się. Jej serce było wypełnione po brzegi bezgraniczną miłością do tych dwojga ludzi o takich samych zielonych oczach. Cały jej świat skupiał się na kochanym mężu i uroczej córeczce.
            Podeszła do nich, zmuszona przerwać tą dawkę czułości. Musieli już wychodzić, jeśli nie chcieli się spóźnić na imprezę urodzinową syna Fran i Tomasa.
 -Musimy już wychodzić. Theo czeka na nas.
 -Mogę zabrać książeczkę? –spytała mała.
 -Pewnie.
Dziewczynka pobiegła do swojego pokoju i po chwili wróciła ze swoją ulubioną opowieścią o przygodach Cynki Dzwoneczek. Spakowała ją do plecaczka w kształcie misia i chwytając rodziców za ręce, ruszyła na urodziny swojego kolegi.

            Fran nie mogła uwierzyć, że to już ósme urodziny jej małego synka. Przecież jeszcze nie tak dawno Tomas przyjechał po nich do szpitala... I wrócili do domu we trójkę. Dobrze pamiętała tę malutką pulchną buźkę, pomarszczone, czerwone czółko i łysą główkę. A teraz...
 -Co się stało Fran? Czemu płaczesz? –zaniepokoił się Tomas.
 -Bo Theo jest już taki duży... –pociągnęła nosem. –A niedawno nie umiał jeszcze chodzić.
Hiszpan uśmiechnął się i przygarnął żonę do siebie. Francesca uczepiła się jego ramienia, jakby od tego zależały losy świata. Oboje popatrzyli na syna, któremu Luca robił właśnie koronę z balonów. Mały uwielbiał te balonowe wygłupy wujka. Brat Francesci był wniebowzięty. Ktoś w końcu docenił jego talent.

            Głośne pretensje za raz, dwa, trzy...
 -Gabriel!
Jej głos rozniósł się po całym domu. Nie zdziwiłby się, gdyby usłyszeli ją sąsiedzi. Uśmiechnął się pod nosem. Uwielbiał ją drażnić.
 -Ile. Razy. Mam. Ci. Powtarzać. –akcentowała każde słowo. –Że masz opuszczać tę cholerną deskę?! Czy to naprawdę takie trudne?
 -Nie. –Gabe podszedł do Camili i objął ją w pasie. –Ale ślicznie wyglądasz, jak się złościsz.
 -Idiota.
 -Ale wasz idiota. –pocałował ją czule, a potem pogładził zaokrąglony brzuszek żony.
Gdyby kilka lat temu, ktoś powiedziałby mu, że będzie szczęśliwym mężem i ojcem, wyśmiałby go. Teraz nie wyobrażał sobie życia bez rudowłosej żony i dziecka, które za cztery miesiące ma przyjść na świat.
 -Będzie miał na imię Logan.
 -Nie ma mowy! Nie nazwę dziecka imieniem jakiegoś rosomaka!
Wzniósł oczy ku niebu. Nie chciał wołać do syna Klaus, tak jak sobie wymarzyła. Już on się postara, żeby Camila zmieniła zdanie. Pierwsze co zrobi, to zakaże jej oglądania tych seriali.

            Kiedy już wszyscy zebrali się w ogrodzie państwa Heredia, Francesca wniosła wielki tort w kształcie samochodu. Do jego dachu wbite było osiem świeczek. Theo zdmuchnął wszystkie za jednym razem, a goście zaśpiewali mu Qué los cumplas feliz.
 -Theo, weź Marie i idźcie się pobawić. –Tomas zwrócił się do syna.
Mały wywrócił oczami, ale wziął córkę Violetty i Leona za rączkę i pociągnął na trampolinę.
 -To wywracanie oczami... –Philip szepnął do ucha Agus. -...to chyba u was rodzinne.
Zaśmiała się. Chwyciła jego dłoń i splotła ich palce.
 -Uczy się od najlepszych.
 -Niewątpliwe. –musnął delikatnie jej skroń.
Agus nie mogła uwierzyć, że już tyle lat są z Philipem. W przyszłym roku zamierzali się pobrać. Trochę obawiała się tego, że po tak długim czasie, miłość gdzieś uleci, a zostanie przyzwyczajenie, że ktoś przy niej jest. Ale nic z tych rzeczy. Oboje każdego dnia odkrywali się na nowo. Żar, który pojawił się w ich sercach, kiedy byli uczniami Studio21, zapoczątkował wielki płomień, który codziennie podsycali jeszcze bardziej. Oboje cieszyli się, z tego że ich pierwsza miłość, okazała się tą ostatnią.

            Gdyby miłość i muzyka miały zapach, jego największe natężenie byłoby właśnie w tym niewielkim ogrodzie. Unosiłby się nad głowami przyjaciół, którzy każdym gestem, każdym wyśpiewanym słowem, okazywali sobie nawzajem, jak ważni są dla siebie. Przygrywając na gitarze umilali sobie czas, wykonując wszystkie piosenki, które coś znaczyły w ich życiu. Bo w końcu ponad wszystko przekładali tylko dwie rzeczy... Solo amor y mil canciones.





***

Wszyscy lubimy szczęśliwe zakończenia...

Podziękowania...
Dla Periwinkle za to, że była od początku do końca i do późnych godzin nocnych szukała dla mnie odpowiednich obrazków;
Dla Carmen E. za to, że jako pierwsza zostawiła komentarz i rozsławiła moją historię;
Dla Ciebie za każde napisane słowo, każde wyświetlenie, za obecność.