sobota, 28 czerwca 2014

55.


Leon

            Co można robić w dzień, w którym twoja dziewczyna wychodzi za mąż? Ja znalazłem pare wyjść, ale skorzystałem chyba z tych dwóch najmniej ciekawych. Po pierwsze można się upić do nieprzytomności, co uczyniłem już wczoraj. Niestety srogo teraz za to płacę, bo oprócz pulsującego bólu głowy i wstrętu do alkoholu, wróciła do  mnie myśl, że właśnie dzisiaj nieodwracalnie ją stracę. A ta druga opcja? Co jeszcze można robić? Oczywiście katować się wspomnieniami, bo jestem masochistą. Dlatego włóczę się po mieście, odwiedzając wszystkie miejsca, które mi się z nią kojarzą. I tak na przykład właśnie tutaj uratowałem ją przed deskorolką, a tam uczyłem jeździć na rowerze. Logiczne, że nie mogłem ominąć mojego ulubionego miejsca w parku - punktu kulminacyjnego mojej wycieczki. Podszedłem do ławki, na której pierwszy raz ją pocałowałem, i ją kopnąłem. Zamknąłem na chwilę oczy, chyba tylko po to, żeby upewnić się, że mam tam obraz Violetty. Czuję niemiły ucisk, bo wiem, że już do mnie nie wróci. Ta myśl utkwiła mi, jak grot w plecach. I to w takim miejscu, że nie mogę go dosięgnąć i wyciągnąć. Chyba już do końca mojego życia będzie mnie tam uwierał...
            Usiadłem na tej pieprzonej ławce. Mocno zacisnąłem szczęki. Naprawdę zostało mi tylko użalanie się nad sobą? Nie! Nie będę tego robił do cholery! Już wystarczająco dużo czasu na to straciłem. A przecież powinienem po nią jechać!  Zjawić się w kościele, może nie ma białym koniu, ale na motocyklu, i ją porwać sprzed ołtarza. Załatwię nam lewe paszporty. Ona będzie Helga, ja Hanzel i uciekniemy. Uciekniemy daleko stąd. Tak, żeby nikt, nigdy nas nie znalazł. Może Kajmany? Nie... To za blisko... Może Nowa Zelandia? Zaczniemy tam wszystko od nowa. Bez żadnych przeszkód. Tylko, żeby się na to zgodziła... Powinienem zrobić tak od razu, a nie gadać jej te bzdury, że z mojej strony to była tylko gra. Mam nadzieję, że jeszcze nie jest za późno, żeby odzyskać jej zaufanie... Mam nadzieję, że będzie mi w stanie wybaczyć te wszystkie krzywdy, które jej wyrządziłem.
            Zerwałem się na równe nogi. Naprawdę miałem zamiar ją uprowadzić, ale kiedy się odwróciłem, ujrzałem ją. Serce stanęło mi na chwilę. Wbiegała do parku śliczna, jak anioł. Miała na sobie białą suknię ślubną. W pośpiechu wypinała spinki z włosów, które potargał wiatr. Potknęła się, gdy materiał zaplątał się wokół jej nóg, ale zdołała utrzymać równowagę. Ludzie zatrzymywali się, gapiąc na nią i coś sobie szeptając. Ktoś wyciągnął telefon i zrobił jej zdjęcie. Wywołała niemałą sensację. Gdy podniosła głowę, jej wzrok zatrzymał się na mnie. Zorientowałem się, że przestałem oddychać. Głośno wypuszczałem powietrze, gdy Violetta podchodziła coraz bliżej.
 -Violu... –miałem sucho w ustach.
 -Nic nie mów. –powstrzymała mnie ruchem dłoni. –Wiem już wszystko. –uśmiechnęła się do mnie.
Boże... Jak ja tęskniłem za tym uśmiechem, za tym blaskiem w oczach. Nie mogłem uwierzyć, że stoi tutaj przede mną. Bałem się jej dotknąć, bo przerażała mnie myśl, że kiedy to zrobię, rozpłynie się w powietrzu. Ale zaraz, zaraz... Jak to wszystko wie? Zmarszczyłem brwi.
 -Co wiesz? –spytałem.
            Lara opowiedziała jej, co wydarzyło się pomiędzy Diegiem, a mną. A tyle razy mi obiecywała, że tego nie zrobi. Tylko czy teraz mogę mieć do niej jakieś pretensje? Chyba musiałbym zgłupieć do reszty. Przecież nie odwdzięczę się jej do końca życia! Gdyby nie ona, straciłbym Violettę.
 -Wybaczysz mi kiedyś? -spytałem niepewnie.
 -Już ci wybaczyłam!
Violetta rzuciła mi się na szyję i zaczęła mnie całować. Tak dobrze było mieć ją znowu w ramionach. Idealnie do nich pasowała.
 -Dziękuję ci. –szepnęła.
 -Za co? Za to, że cię skrzywdziłem? –zdziwiłem się.
Nigdy sobie tego nie wybaczę...
 -Za to, że chciałeś mnie chronić. Przecież wiem, że cierpiałeś tak samo, jak ja.
Przytuliłem ją mocno. Teraz już będzie wszystko dobrze. Po pokonaniu tylu przeciwności, należy nam się szczęśliwe zakończenie.
 -Te amo, Leon.
 -Yo también.
 -Tu también que?
Zaśmiałem się.
 -Que yo también te amo.
            Wiem, że nadejdzie taki czas, kiedy będziemy śmiać się z całej tej sytuacji. Z każdego nieporozumienia, niedopowiedzenia. Ze wszystkich tych złych rzeczy, które chciały definitywnie zakończyć ten związek. Teraz możemy pokazać im środkowy palec i poprosić, żeby pocałowały nas w dupę. Bo prawdziwa miłość przetrwa każdą burzę. Trzeba tylko po prostu się kochać. Nie za to dobre, co dostajemy od drugiej osoby, ale pomimo tego złego. Pomimo tego, że czasem wzajemnie się rani. To właśnie te ciężkie chwile są najważniejszym sprawdzianem dla uczucia. Na szczęście nam się udało przetrwać te wszystkie sztormy i po długiej tułaczce, w końcu bezpiecznie zawijamy do portu.
Odwiozłem Violettę do domu, żeby mogła się przebrać i spakować swoje rzeczy. Postanowiliśmy, że przeniesie się do mnie. W sumie to nie zniósłbym, gdyby była gdzieś daleko. Wpadłem do Studio, żeby przeprosić Pablo i poprosić o ponowne zatrudnienie. Nie odbyło się bez kazania na temat odpowiedzialności, ale w końcu zgodził się na mój powrót. Teraz zostało mi tylko do zrobienia jeszcze jedno.
            Wiedziałem, że znajdę ją na torze. To był jej pierwszy dom. Uśmiechnąłem się na jej widok. Nawet ubrana w zwiewną sukienkę, nie rozstawała się z płaską dziewiętnastką.
 -Hej, ktoś tu nie dotrzymał obietnicy, złożonej przyjacielowi.
Wzdrygnęła się na dźwięk mojego głosu i wypuściła klucz z ręki.
 -Leon, ale mnie wystraszyłeś.
Bez słów, które w tym momencie były zbędne, przyciągnąłem Larę do siebie i mocno przytuliłem. Zawdzięczam tej małej osóbce o twardych dłoniach i złośliwym charakterku, wszystko, co mam. Tak bardzo się cieszę, że pojawiła się w moim życiu. Taka przyjaciółka to najwspanialszy skarb. Mam nadzieję, że zawsze nią będzie. Nie wiem, jakbym sobie bez niej poradził. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać.
 -Jesteś najlepsza, wiesz?
 -Wiem. –błysnęła zębami w chytrym uśmiechu.
Musnąłem jej czoło. Uwielbiam ją.
            Violetta zasnęła wtulona we mnie. Mieliśmy obejrzeć coś razem w telewizji, ale zostawiła mnie dla Morfeusza. Okryłem ją szczelnie kocem i pocałowałem w czubek głowy. Miała dzisiaj ciężki dzień. W końcu nie codziennie ucieka się sprzed ołtarza. Jakiego farta trzeba w życiu mieć, żeby najgorszy dzień zamienił się w najlepszy? Chyba jestem w czepku urodzony.
Głaskając ją po ramieniu, przerzucałem stacje telewizyjne. Zatrzymałem wzrok na Deep’ie, który miał na głowie kapelusz, a na twarzy maskę, taką jaką nosił Zorro. Całość dopełniała kamizelka, nałożona na śnieżnobiałą koszulę, peleryna, rękawice i szpada. Stał na banerze reklamowym i rozmawiał z Brandon’em, który lata swojej młodości miał już za sobą.

Czy spotkałeś kiedyś kobietę, która wzbudziła w tobie taką miłość, że to uczucie zawładnęło wszystkimi twoimi zmysłami? Oddychasz nią, smakujesz... W jej oczach widzisz swoje nienarodzone dzieci. Wiesz, że twoje serce znalazło wreszcie dom. Twoje życie rozpoczyna się z nią, a bez niej na pewno się skończy.

Spojrzałem na Violettę i uśmiechnąłem się. Spotkałem taką kobietę, Don Juanie De Marco.

czwartek, 12 czerwca 2014

54.

Lara

            Wiem, że mu coś obiecałam. Wiem, że złamałam dane mu słowo. Wiem, że zawiodłam jego zaufanie. Wiem, że będzie na mnie wściekły. Ale nie mogłam. Nie mogłam patrzeć na jego cierpienie i nic nie robić. Jest moim najlepszym przyjacielem i cholernie mi na nim zależy. I jeżeli jest chociaż cień szansy na to, że istnieje coś, co pomogłoby mu być znowu szczęśliwym, to to zrobię. Nawet jeśli będzie to oznaczać, że mnie znienawidzi i nie odezwie się do mnie do końca życia. Chociaż osobiście uważam, że po tym, co zamierzam zrobić, powinien całować moje stopy z wdzięczności, aż do skończenia świata.
 -Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Może ona go kocha...
Popatrzyłam na Jose i się roześmiałam. Jeśli Violetta kocha Diego, to ja jestem tym księdzem, który udzieli im tego cholernego ślubu.
 -Gówno, a nie kocha! –uderzyłam pięścią w stół. –To Leon powinien dzisiaj na nią czekać przy ołtarzu, a nie ten...
 -Spokojnie. –pogłaskał mnie po dłoni. –Mamy wystarczająco dużo obciążających go dowodów.
Spojrzałam na zgromadzone przez nas dokumenty. Nagranie z kamery przy Studio21, na którym widać wypadek, zeznania prywatnego detektywa, którego Diego wynajął do śledzenia Violetty. Mamy nawet dowody, które świadczą o tym, że dopuścił się defraudacji w firmie, w której pracuje. Jeżeli tylko będziemy chcieli, możemy go zamknąć w więzieniu na sporo lat. Udało nam się ustalić również, że nie ma żadnych wspólników. Działał sam.
 -Tylko co z tego, że trafi do celi? Później wyjdzie i będzie się mścił.
 -Dlatego go nie zamkniemy. –Jose uśmiechnął się do mnie tajemniczo.
Popatrzyłam na niego zdziwiona, kiedy oznajmił mi, że lepszy będzie szantaż. Diego jest osobą dość znaną i dlatego lepszym sposobem będzie postawienie mu ultimatum; albo wyjedzie i zostawi pannę Castillo w spokoju, albo wszystkie informacje, które udało nam się zebrać przez ostatnie pół roku, ujrzą światło dzienne, a  wtedy będzie skończony w swojej branży. I w każdej innej zapewne też.
 -Co o tym myślisz? –spytał.
Zastanowiłam się przez chwilę. To wcale nie był taki głupi pomysł. To mogło się udać...
 -Czy dla stróża prawa, szantaż nie powinien być czymś odrażającym? –zmrużyłam oczy.
 -Udawajmy, że dzisiaj nie jestem policjantem, dobrze?
 -To kim jesteś?
 -Kimś kto chce ci pomóc. –posłał mi taki uśmiech, że zmiękły mi nogi.
Przygryzłam wargę. Fajny z niego facet...
 -Nigdy nie zapytałam cię, dlaczego to robisz...
 -Dlaczego robię co?
 -Pomagasz mi, a wcale nie musisz.
 -Nie muszę, ale chcę. –wzruszył ramionami. –Podobasz mi się Lara.
Serce mocniej mi zabiło. Podszedł do mnie i objął dłońmi moją twarz.
 -Bardzo mi się podobasz...
Uśmiechnęłam się do niego i lekko musnęłam jego wargi. Zaskoczyłam go tym.
 -Pochlebiasz mi, ale teraz nie mamy czasu na romanse. –odwróciłam się od niego i sięgnęłam po kask.
 -Najwyższy czas, żeby rozwalić komuś ślub.
Roześmiał się i ruszył za mną.
            Znalazłam ją w malutkim pokoiku na plebani. Jak na pannę młodą nie wyglądała zbyt szczęśliwie. Była zapatrzona w jakiś odległy punkt za oknem. Myślami zawędrowała gdzieś bardzo daleko. Nawet nie zauważyła mojego przyjścia. W palcach obracała złotą broszkę w kształcie klucza wiolinowego. Dostała ją od Leona. Pamiętam, że kiedyś wybraliśmy się po części do motoru, a on na wystawie u jubilera, koło którego akurat przechodziliśmy, zauważył tę małą ozdóbkę. Bez chwili zastanowienia, wszedł do sklepu i po prostu ją dla niej kupił. Zawsze o niej myślał. Nawet wtedy, kiedy wydawało się, że jest skupiony na zupełnie czymś innym.
 -Violetta...
Wzdrygnęła się na dźwięk swojego imienia. Odwróciła głowę, ręką obcierając łzę, która niespostrzeżenie spłynęła po jej policzku.
 -Czego chcesz? –spytała zachrypniętym głosem.
 -Nie rób tego.
 -Dlaczego? Chcę w końcu być szczęśliwa.
 -Przecież dobrze wiesz, że szczęśliwa możesz być tylko z Leonem.
 -Jego tu nie ma. –prychnęła.
 -On cię kocha...
 -Ostatnio też tak mówiłaś! I co potem? –roześmiała się nerwowo. –Dowiedziałam się, że z jego strony to była tylko gra! Wybacz, zaraz zaczyna się mój ślub.
 -Nie wyjdziesz stąd dopóki mnie nie wysłuchasz.
 -Ani mi się śni...
 -Siadaj!
            Popchnęłam ją na krzesło, na którym wcześniej siedziała. Próbowała mnie odepchnąć, ale mocno przytrzymałam ją za ramiona. Wiedziałam, że nie uda jej się stąd wyjść, dopóki wszystkiego jej nie opowiem. Na wszelki wypadek przed drzwiami stał Jose, który w razie próby jej ucieczki, miał ją zatrzymać. Patrząc prosto w jej wielkie, załzawione oczy, opowiedziałam wszystko, co wiedziałam o spotkaniu Diega z Leonem. Mówiłam, że Leon zerwał z nią, bo chciał ją ochronić, bo bał się, że przez jego miłość stanie jej się krzywda. Dlatego powiedział jej te wszystkie przykre rzeczy.
 -Wolał, żebyś go nienawidziła, niż żeby coś ci się stało.
 -Boże... To znaczy, że...
 -Kocha cię. I zrobi dla ciebie wszystko.
 -Muszę do niego iść.
Uśmiechnęłam się. Gdy już miała wychodzić odwróciła się jeszcze do mnie i ku mojemu zaskoczeniu rzuciła mi się na szyję.
 -Dziękuję ci. Dziękuję.
 -Leć już. Leon czeka.
To teraz trudniejsze zadanie.
            Wielkie podwójne drzwi otworzyły się przede mną. Szłam główną nawą, po miękkim czerwonym dywanie, w którym zapadały się moje stopy, włożone w trampki. Wzdłuż drogi prowadzącej do ołtarza, stały w wysokich flakonach białe lilie. No muszę przyznać, że dekoracja ślubna wyszła im przepięknie. Organista zaczął grać Marsz Mendelsona nieświadomy tego, że panna młoda nie ma zamiaru się stawić w kościele. Wszystkie oczy zwrócone były na mnie. Widziałam zdziwione spojrzenie ojca Violetty, jej cioci i babci. Gabriel uśmiechał się do mnie, tym swoim jednym kącikiem, a Fran szeptała coś nerwowo Tomasowi na ucho. Camila była dziwnie spokojna. I tylko Diego patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie wysłać do piekła.
 -No to ten... –zaczęłam, wygładzając moje ogrodniczki. –Ślubu nie będzie.
 -Jak to nie będzie? –Diego podszedł do mnie. –Gdzie ona jest? –wysyczał przez zęby.
 -Tam, gdzie być powinna. Z Leonem. –powiedziałam patrząc mu odważnie w oczy.
Kiedy podniósł na mnie rękę, instynktownie się zasłoniłam. Gdy nie doczekałam się ciosu, spojrzałam przed siebie i zobaczyłam, że Jose wykręca ręce Diega do tyłu, przytrzymując go kolanem przy ziemi.
 -Mamy do pogadania. –powiedział do pana młodego.
            Czekało mnie jeszcze długie wyjaśnianie tego, co tak naprawdę się wydarzyło i gdzie jest Violetta. Gdy w końcu Francesca, Cami i reszta poznali wszystkie fakty, odetchnęli z ulgą.
 -Zawsze wolałem Leona. –stwierdził German.
Angie popatrzyła na niego z politowaniem.
 -No co?
 -Nic. –roześmiała się do niego.
Uśmiechnęłam się do siebie. Wszystko udało się tak, jak powinno. Diego obiecał, że zostawi nas w spokoju. Pozostało jedynie czekać na reakcję Leona. Mam nadzieję, że nie będzie na tyle głupi, żeby znowu z niej zrezygnować.

niedziela, 8 czerwca 2014

53.

Philip

            Stroiłem gitarę, stojąc pod jej oknem. Dzisiaj mija sześć miesięcy, odkąd jesteśmy razem. Postanowiłem, że z tej okazji zaśpiewam jej serenadę. No może bez przesady, bo żaden ze mnie Mariachi, ale przygotowałem dla niej taką jedną piosenkę. Jestem w niej tak beznadziejnie zakochany, że z własnej woli chcę robić te wszystkie idiotyczne, romantyczne rzeczy. I cieszę się jak głupi, kiedy widzę, że ona jest tymi wszystkimi bzdetami zachwycona. I przepełnia mnie ogromna pycha, kiedy podsłuchując czasami jej rozmowy z Glorią, słyszę, jak opowiada swojej przyjaciółce, jaki to jestem uroczy, słodki i jak bardzo mnie uwielbia.
Dobrze pamiętam dzień, w którym po wielu trudnościach i nieporozumieniach, w końcu odnaleźliśmy właściwą drogę. I co najważniejsze, była to nasza wspólna droga. Po tym, jak napisałem jej list, w którym wyznaję jej miłość, czekałem całą noc, aż się odezwie. Załamany tym, że tego nie zrobiła, usnąłem dopiero nad ranem. I właśnie kiedy mój umysł wędrował z fazy NREM w stronę REM, w której mogłem sobie marzyć o naszej wspólnej przyszłości, usłyszałem dźwięk mojego telefonu. To była ona. Chciała się spotkać.
            W pobliskiej kwiaciarni kupiłem jej bukiecik z żółtych i niebieskich kwiatków, których nazwy nawet nie znałem, i pobiegłem na spotkanie. Byłem tak cholernie zdenerwowany, że czułem, jak drżą mi kolana. Kiedy ją ujrzałem serce zaczęło mi mocno walić. Tak bardzo pragnąłem, żeby mi powiedziała, że postanowiła dać mi szansę. Kiedy podeszła do mnie i się uśmiechnęła, nie mogłem wydobyć z siebie ani jednego słowa. Stałem jak ten kretyn i wpatrywałem się w jej oczy. Dobrze, że ona nie zapomniała języka w gębie. Zaskoczyła mnie tym, że naszą rozmowę zaczęła od przeprosin. Powiedziała, że zachowywała się niedopuszczalnie i powinna mnie była wysłuchać. I kiedy w końcu wyznała, że też mnie kocha, zacząłem krzyczeć z radości. Wszyscy gapili się na mnie, jak na chorego psychicznie, ale chciałem koniecznie pokazać całemu światu, jaki jestem szczęśliwy. Pamiętam, jak śmiała się, kiedy ją objąłem i ułożyłem usta w dzióbek, czekając na pocałunek. Kiedy lekko musnęła mnie swoimi wargami, uniosłem ją i zacząłem kręcić się w kółko.
            Uśmiechnąłem się pod nosem do tych wspomnień. Niewątpliwie był to najlepszy dzień w moim życiu. Schyliłem się, żeby podnieść mały kamyk. Rzuciłem w okno Agus, mając nadzieję, że jest w pokoju. Kiedy zobaczyłem jej śliczną główkę, pomyślałem, że marzenia się spełniają.
 -Siemasz Julia! –krzyknąłem.
Spojrzała w dół i posłała mi uroczy uśmiech.
 -Co tam Romeo?
Wziąłem gitarę i zacząłem grać.

I could lift you up,
I could show you what you want to see,
and take you where you want to be.

You could be my luck,
Even if the sky is falling down,
I know that we'll be safe and sound.

We're safe and sound.

Kiedy skończyłem, ruchem ręki pokazała mi, żebym wszedł do środka. Czekała na mnie przy drzwiach. Kątem oka zauważyłem Tomasa, który mrucząc coś o pierwszych miłościach, wycofywał się do kuchni.
 -Cześć. –powiedziałem podchodząc do Agus.
 -Cześć.
Pochyliłem się i czule pocałowałem. Nasze wargi złączyły się na dłuższą chwilę. Uwielbiałem ją i to, jak na mnie działała. Przy niej czułem się naprawdę szczęśliwy. A te dreszcze, które przyjemnie łaskotały mój kręgosłup, kiedy mnie dotykała, były czymś niezwykłym.
 -Podobała się piosenka? –ucałowałem jej czoło.
 -Bardzo! –uśmiechnęła się. –Dziękuję.
            Lubię sprawiać jej radość. Lubię myśleć, że cieszy się z mojego powodu. Lubię to, że jest moją ostatnią myślą przed snem i pierwszą, kiedy się budzę. Moje małe, wredne szczęście, którego nie oddałbym za żadne skarby świata.
 -Ucieknijmy gdzieś. –szepnąłem tuląc ją do policzka.
 -Najlepiej do Studio. Za niedługo zaczynamy zajęcia.
 -Chrzanić to!
Roześmiała się, kiedy chwyciłem ją za rękę i pociągnąłem w stronę wyjścia. Nie opierała się, gdy minęliśmy szkołę i poszliśmy w stronę przystani. Odkąd Leon przestał pracować, nie chciało nam się chodzić na zajęcia. Bez niego nie było to to samo. Dlatego dość często urywaliśmy się z lekcji. Każda chwila była dobra, żeby wykorzystać ją na byciu ze sobą, bez zbędnych świadków.
            Pomogłem jej wejść do łodzi, która należała do mojego wujka. Chciałem ją zabrać gdzieś, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał.
 -Umiesz to w ogóle obsługiwać? –spojrzała na mnie z powątpiewaniem.
Posłałem jej pocieszający uśmiech.
 -Żegluję z wujkiem odkąd pamiętam. Nic się nie bój. –objąłem ją w talii. –Ze mną nie stanie ci się nic złego.
 -Wiem. –szepnęła.
Zachwyt odbił się w jej oczach, kiedy rozłożyłem żagle. Ten sam powiew wiatru, który niestrudzenie bawił się jej włosami, wypełnił białe płótna, nadając łodzi prędkości. Płynęliśmy po wodzie, niszcząc jej gładką powierzchnie. Chcieliśmy być jak najdalej od miejskiego zgiełku. Kiedy w końcu znaleźliśmy spokojne miejsce, opuściłem żagle i pozwoliłem łodzi dryfować na powierzchni wody.
            Położyliśmy się na środku pokładu i wpatrywaliśmy się w nieskazitelnie niebieskie niebo, słuchając szumu fal.
 -Popatrz. –wskazała dłonią na puchatą chmurkę. –Wygląda jak żółw ninja.
Roześmiałem się. Czego, jak czego, ale wyobraźni Agus nie brakuje. Kiedy oznajmiłem jej, że żadnego żółwia tam nie widzę, przewróciła oczami i z całych sił starała mi się wytłumaczyć, gdzie widzi głowę, a gdzie skorupę.
 -Nie masz za grosz fantazji w tym pustym łbie! –żachnęła się.
 -Ja nie mam fantazji? Zaraz ci pokażę.
Zaczęła piszczeć, gdy zacząłem ją łaskotać. Próbowała się bronić, ale jakoś słabo jej to wychodziło. Kilka razy przeturlaliśmy się po pokładzie, aż w końcu odbiliśmy się od burty.
 -Leżysz. –powiedziała, gdy znalazła się nade mną.
Przygwoździła mi ręce obok głowy i patrzyła na mnie z triumfem wymalowanym na twarzy. Przypomniała mi się scena z Króla Lwa, w której Nala powiedziała to samo do Simby, wygrywając ich przepychanki.
            Poczułem przyjemny dreszcz na karku, kiedy pochyliła się jeszcze bardziej.
 -Kocham cię cymbale. –pocałowała mnie delikatnie.
 -Ja ciebie też kocham skrzypaczko.
Uśmiechnęła się, kiedy przewróciłem ją na plecy.
 -Teraz ty leżysz.
Zacząłem całować linię jej podbródka. Kiedy nasze wargi ponownie się złączyły, odczułem rozkoszne ciepło, które pochłaniało mnie od środka. Całowałem ją coraz mocniej, nie chcąc wypuszczać z ramion. Była całym moim światem. Nie wiem, jak mogłem wcześniej funkcjonować bez niej. Gdzie ty byłaś, kiedy cię nie było ze mną? Teraz nie wyobrażam sobie siebie bez Agus.
            Wcale nie chciało nam się wracać. Agus oparła łokcie o burtę i wpatrywała się w bioluminescencyjny plankton, który niczym malutkie iskierki z ogniska, układał na wodzie niesamowite wzory. Cieszę się, że mogłem to zobaczyć właśnie z nią.
 -Śliczne... –szepnęła, wpatrzona w te małe żyjątka.
Objąłem ją od tyłu i musnąłem w ramię.
 -Chciałabym zostać tutaj z tobą na zawsze, wiesz?
I to jedno proste zdanie sprawia, że czuję się cholernie szczęśliwy. Najszczęśliwszy na świecie. Bo Agus, moja Agus, chciałaby być ze mną na zawsze, na dobre i na złe, na wieki wieków amen.