środa, 19 lutego 2014

41.

Agus

            Stał przede mną z założonymi na piersi rękami i czekał na odpowiedź, rzucając mi przeciągłe spojrzenia spod ciemnych rzęs, od których moje serce zaczynało wariować i robiło mi się gorąco. Wkurzało mnie to, że mój organizm reaguje na niego w taki sposób. Czułam, że z zawrotną prędkością zmierzam w kierunku tunelu, nad którym wisiał, migający na różowo, neon z ogromnym napisem „Amor”. Potrzebowałam kogoś kto przestawi zwrotnicę tak, żebym mogła wjechać na inne tory i pozwoli ominąć go szerokim łukiem. Odmów mu. To jedyny sposób. Już otworzyłam usta, żeby mu powiedzieć, że nie pójdę z nim na te urodziny, kiedy popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem.
 -Proszę Agus...
Serce podeszło mi do gardła. Czy on musi tak patrzeć na mnie tymi wielkimi oczami? Przez to nie mogę racjonalnie myśleć. Zaczęłam pocierać palcami skronie. No dalej Agus, wymyśl coś, żeby się wykręcić...
 -Przecież możesz iść z kimś innym. Tyle dziewczyn dałoby się pokroić, żeby gdzieś z tobą wyjść.
 -Nie obchodzą mnie inne. Naprawdę nie widzisz, że...
 -Kochaaaaaaani!
Widziałam, jak Philip zaciska szczęki i patrzy na Glorię z wyrzutem. Ja natomiast widziałam w niej moje wybawienie. Nie chciałam robić sobie naiwnych nadziei, które nieuchronnie rozbiłyby się o rzeczywistość. Ile razy mam sobie jeszcze powtarzać, że to chłopak nie dla mnie? On potrzebuje ślicznej, przebojowej dziewczyny, z którą mógłby ładnie wyglądać na okładkach magazynów. A kim ja jestem? Zwykłą skrzypaczką z krzywymi nogami. Nie ma we mnie nic, czym mógłby się zachwycić.
            Z drugiej strony, czy gdybym mu się nie podobała chociaż troszeczkę, to by mnie pocałował? I to dwa razy! Sam mi powiedział, że zrobił to, bo tego chciał. No i przecież przychodził do mnie, kiedy chorowałam, a wcale nie musiał. To chyba o czymś świadczy... Albo tylko chciałabym, żeby świadczyło. Prawda jest taka, że chyba umarłabym z radości, gdyby coś do mnie czuł. Ale dobrze wiem, że miłość potrafi być równie okrutna, co słodka.
 -W weekend Sergio robi imprezę, będziecie? –spytała Gloria patrząc to na mnie, to na Philipa.
 -Raczej nie, bo idziemy do mojej ciotki na urodziny. –odpowiedział za mnie.
Wywróciłam oczami. Czy już mówiłam, że jest najbardziej bezczelnym idiotą na świecie? Oczywiście, że wielki pan i władca, nie przyjmuje jakiejkolwiek odmowy. Gdyby się uparł, musiałabym tam z nim iść nawet, jakbym nie miała nogi.
 -Świetnie, że jak zawsze decydujesz ze mnie. –warknęłam.
 -Agus, proszę cię. Tak bardzo mi zależy na tym, żebyś tam ze mną była. –objął moją twarz swoimi ciepłymi dłońmi.
Znowu zapomniałam, jak się oddycha. Nie mogłam się skupić, gdy jego usta znajdowały się tak blisko moich. Cała złość gdzieś nagle wyparowała. W sumie co mi szkodzi?
 -Pójdę. –szepnęłam.
W jego niebieskich oczach zauważyłam błyski radości na chwilę przed tym, jak się do mnie uśmiechnął. Niewyraźnie usłyszałam głos Glorii.
 -I teraz buzi!
Chwyciła nas za tył głowy i potraktowała, jakbyśmy byli lalkami. Do pocałunku nie doszło, za to byłam pewna, że będę mieć guza po tym, jak zderzyliśmy się czołami.
 -Ups... Coś poszło nie tak... –powiedziała skruszona Gloria.
Wybuchnęłam śmiechem i długo nie mogłam się uspokoić. Słyszałam, że Philip również się roześmiał, a po chwili dołączyła do nas moja przyjaciółka. Staliśmy tak w trójkę na dziecińcu szkoły, a nasz śmiech odbijał się echem od ścian budynku.
 -Bardzo bolało? –Philip delikatnie dotknął mojego czoła i rozmasował bolące miejsce.
 -Nie.
Gdy się rozeszliśmy obejrzałam się za nim i zobaczyłam, że on również zatrzymał się, by na mnie spojrzeć. Uśmiechnął się i posłał mi oczko.
            Otworzyłam szafę i jęknęłam. Tyle sukienek, a ja nie mam się w co ubrać. Zaczęłam wywalać wszystko po kolei, poszukując czegoś, co nadawałoby się do włożenia. Philip powiedział, że uroczystość będzie miała raczej elegancki charakter, dlatego prosi mnie, żebym nie wystąpiła w dresie. Żartowniś. W końcu wybrałam wrzosową sukienkę do kolan i poprosiłam Francescę, żeby zrobiła coś z moimi włosami. Włoszka spięła je w uroczego koka i dołożyła opaskę, która pasowała do reszty. Może to próżne, ale bardzo chciałam się podobać Philipowi.
 -Ślicznie wyglądasz! Chłopak padnie na kolana, jak cię zobaczy. –powiedziała Fran dokonując ostatnich poprawek.
Zarumieniłam się... Czyżby potrafiła czytać mi w myślach? Usłyszałam dzwonek do drzwi i zamknęłam na chwilę oczy. Już czas.
            Nie wiem jakim cudem udało mi się nie wybuchnąć śmiechem, kiedy w różowej lektyce wniesiono dzisiejszego jubilata. Okazało się, że ta cała Clotilde (ciotka Philipa) urządza urodziny nie dla siebie, ale dla swojego psa.
 -Nie uprzedził cię prawda? –spytała babcia Philipa.
Pokręciłam przecząco głową.
 -Mój cały Philuś...
Miał niesamowitą babcię. Z miejsca ją polubiłam. Potrafiła wpychać w nas jedzenie, nie przestając przy tym sypać dowcipami, które nie zawsze były przyzwoite. Jego rodzice też byli dla mnie bardzo uprzejmi. Siedzieli naprzeciwko nas i chyba strasznie się nudzili. W sumie ile można siedzieć i słuchać historii jakiegoś psa. A Clotilde się postarała. Poprosiła znajomego pisarza, żeby całą opowieść o życiu jej pupilka, ubrał w wyszukane epitety i porównania. Żeby było jeszcze ciekawiej, kazała ją przetłumaczyć na włoski, francuski i holenderski, bo właśnie z tych państw przybyli niektórzy goście. Już przy hiszpańskiej wersji z trudem powstrzymywałam ziewanie, a to był dopiero początek.
 -Agus, kochanie, mogłabyś pomóc starej babie dostać się do łazienki?
Posłałam babci Philipa wdzięczne spojrzenie. Wiedziałam, że naraża się pani domu tylko po to, żeby mnie stąd wyrwać. Gdy tylko doszłyśmy do drzwi łazienki, zaproponowała mi, żebym wyszła na balkon i zaczerpnęła świeżego powietrza. Uczyniłam to z największą ochotą.
            Oparłam się o balustradę i pozwoliłam, żeby wiatr delikatnie owiewał moje ramiona. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w pohukiwanie sowy i cykanie świerszczy. Tę idealną harmonię zaczęły zakłócać jakieś krzyki. Wychyliłam się, żeby zobaczyć, co się dzieje na dole. Jakaś kobieta kłóciła się z facetem. Zarzucała mu, że ożenił się z nią tylko i wyłącznie dla jej pieniędzy. On nawet nie za bardzo próbował się bronić.
 -To moja kuzynka Delfina i jej trzeci mąż.
Wzdrygnęłam się słysząc głos, ale po chwili rozluźniłam, bo zobaczyłam Philipa.
 -Trzeci? –zdziwiłam się.
Przeniosłam wzrok na parę. I gdzie ta wielka miłość, o której tyle opowiadał mi Tomas? Podobno miała trwać wiecznie. Tymczasem kobieta, która teraz waliła pięściami o klatkę piersiową swojego męża, była idealnym przykładem tego, że niestety wszystko ma swój koniec.
 -Posmutniałaś. –zauważył Philip.
 -Bo dzięki twojej kuzynce zrozumiałam, że nie ważne ile razy się próbuje i tak wszystko kiedyś się kończy.
Zaśmiał się i powiedział, że to wszystko dlatego, że Delfina nie umie kochać. Jest okropnie rozpieszczoną przez rodziców jedynaczką i dlatego uważa, że wszystko ma być tak, jak ona sobie wymarzyła.
 -Jej faceci po prostu nie wytrzymują tego i dlatego odchodzą.
 -Czyli ty wierzysz w prawdziwą miłość? Taką na zawsze? –spytałam.
Przez długą chwilę przyglądał mi się w milczeniu. Wyciągnął rękę w moim kierunku, ale rozmyślił się i schował ją do kieszeni. Stanął do mnie bokiem i zapatrzył się na księżyc, który kształtem przypominał sierp.
 -Nie wierzyłem... Ale później się zakochałem.
Kiedy znowu się do mnie odwrócił, pomyślałam, że gdyby uwolnić teraz moje serce i puścić wolno, Bolt nie miałby szans go prześcignąć. Philip ujął moją dłoń i popatrzył na mnie poważnie.
 -Agus, ja...
 -Dzieciaki złaźcie z tego balkonu, bo się przeziębicie!
Odskoczyliśmy od siebie i spojrzeliśmy na Clotilde, która machała na nas ręką, żebyśmy weszli do środka. Sama stanęła, jak najdalej i opatuliła się mocno szalem, żeby przypadkiem się nie przeziębić. Gdy weszliśmy do pokoju poprosiła Philipa, żeby zaśpiewał jej pupilkowi „Sto lat”. Nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać. Zniszczyła prawdopodobnie najbardziej magiczną chwilę w moim życiu, bo jej pies musiał mieć odśpiewane życzenia! No zmiłujcie się! Powstrzymałam się, żeby nie zgrzytnąć zębami.
 -Przepraszam... –powiedział cicho Philip.
 -Nie ma za co. –posłałam mu wymuszony uśmiech.
 -Dokończymy rozmowę. –pocałował mnie w czoło. –Obiecuję.
Na koniec jeszcze musnął lekko kciukiem mój policzek, a potem wyszedł. Westchnęłam i mimowolnie zaczęłam poprawiać włosy.
 -Zapomniałbym...
Podniosłam głowę i zobaczyłam Philipa wychylającego się zza drzwi.
 -Nie powiedziałem ci, że ślicznie dziś wyglądasz.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem i lekko uśmiechnęłam się do samej siebie. Wariat.

sobota, 15 lutego 2014

40.

Francesca

            Przytuliłam wielkiego misia, którego kupił mi Tomas. Okręciłam się na pięcie i upadłam na łóżko, zagłębiając się w miękkim materacu. Uniosłam moją lewą dłoń do góry i się uśmiechnęłam. Podobno największe prezenty, znajdują się w najmniejszych pudełeczkach. Ustawiłam ją tak, żeby promienie słońca, wpadające przez okno, mogły odbić się od okrągłego diamenciku. Mój pierścionek zaręczynowy. Westchnęłam. W sumie to już drugi... Szybko odpędziłam nieprzyjemne myśli, dotyczące moich poprzednich zaręczyn. W końcu co było, a nie jest nie pisze się w... W coś tam! Tym razem będzie inaczej. Tomas mnie kocha i nie wyobrażam sobie tego, że mógłby postąpić, tak jak Marco. Jestem bardzo szczęśliwa z moim Hiszpanem... Chociaż nie byłam do końca przekonana do naszego związku.
            Bałam się. Bałam się, że kolejny raz będę czymś w rodzaju substytutu. Już raz wykorzystał mnie, żeby zapchać dziurę po Violettcie i wszyscy wiemy, jak to się skończyło. Bałam się również zaangażowania, bo już raz się sparzyłam. Ale nigdy nie należy się poddawać, prawda? Przecież małe dziecko, gdy uczy się chodzić, ciągle się przewraca, a mimo to wstaje i próbuje dalej, aż w końcu mu się udaje. Poza tym, gdy usłyszałam go na scenie, pikawa mi przyspieszyła i zaczęła cicho szeptać „daj mu szansę”. Wprost rozpłynęłam się słysząc jego głos, który był tylko dla mnie. Śpiewał, pokazując głębokie uczucia, jakie żywi do mojej skromnej osoby, biorąc sobie na świadków wszystkich, zebranych wtedy w Resto. To była najbardziej romantyczna chwila w moim życiu. Za to oświadczyny były jedną z najśmieszniejszych. Do tej pory na wspomnienie tamtego dnia chichotałam, chociaż Tomas bynajmniej nie uważał tego doniosłego dla nas wydarzenia za zabawne.
            Pamiętam, że kazał mi na siebie czekać w parku.  Patrzyłam, jak rozpromieniony macha do mnie z drugiego końca zieleńca. Chyba nie mógł się doczekać, aż pochwyci mnie w ramiona, bo zaczął biec w moim kierunku. Pech chciał, że zahaczył o wystający korzeń i wyrżnął jak długi, targając spodnie i paskudnie rozwalając kolano. Mało tego, gdy upadał, pudełeczko z pierścionkiem wyślizgnęło się z kieszeni jego marynarki i wylądowało kilka metrów dalej, a że było trawiastego koloru... No cóż. Zamiast romantycznej kolacji przy świecach, na której poprosiłby mnie o rękę, miałam szukanie w trawie opakowania z niezwykle ważną zawartością. Cała ta sytuacja rozbawiła mnie tak bardzo, że co chwilę musiałam przerywać grzebanie w bujnej roślinności, żeby porządnie się wyśmiać. Tomas tylko mruczał przekleństwa pod nosem. Było mu strasznie głupio. Nie tak to sobie wyobrażał, ale przecież liczą się chęci. Kiedy w końcu znaleźliśmy zgubę, uklęknął na jedno kolano i się skrzywił. Wybrał akurat to potłuczone. Szybko je zmienił i ujął moją dłoń. Spojrzał mi w oczy i wygłosił magiczną formułkę, o której marzyłam odkąd zaczęłam się oglądać za chłopcami.
-Francesco, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i zostaniesz moją żoną?
Na początku trochę się przeraziłam, bo przecież parą jesteśmy dopiero od niedawna. Tomas rozwiał wszystkie moje niepewności, gdy powiedział, że przecież znamy się od lat, więc nie ma sensu dłużej czekać na coś, co i tak w końcu się wydarzy. Czy wobec tego moja odpowiedź mogła brzmieć inaczej niż „tak”? Patrzyłam na jego twarz i widziałam niepewność w oczach, zatroskaną minę. A później nagłą zmianę, jaka w nim zaszła, gdy lekko skinęłam głową na znak, że się zgadzam. Podniósł się w pośpiechu z kolan i (nie mogę tego inaczej nazwać) rzucił się na mnie, zamykając w niedźwiedzim uścisku, którego chyba nauczył się od Braco. Nie mogłam złapać tchu, kiedy tak miażdżył mi klatkę piersiową, ale o dziwo w ogóle mi to nie przeszkadzało. W moim umyśle, niczym primabalerina, tańczyła tylko jedna myśl... Chce żebym była jego żoną.
            Na samo to wspomnienie szczerzę się jak szczur do sera. Tomas mówił mi, że to pierścionek zaręczynowy jego mamy, dlatego ma dla mnie jeszcze większą wartość. Wspólnie uznaliśmy, że przekazywanie go z pokolenia na pokolenie, będzie taką naszą tradycją. Dziewczyny były tak samo zachwycone, jak ja, kiedy im go pokazałam. Chociaż, przez ułamek sekundy, w oczach Camili widziałam zazdrość. Ale była to taka zdrowa zazdrość. Wiem, że sama chciałaby być zaręczona z Gabrielem. Swoja drogą czasami wydaje mi się, że moja przyjaciółka, chciałaby mieć już z nim wnuki! Tak jej się spieszy do wszystkiego. Momentami nie jestem w stanie do końca zrozumieć jej postępowania, ale i tak trzymam za nią kciuki. I wierzę, że jej dobra passa jeszcze się nie skończyła, a po niesamowitym sukcesie, jaki odniosła w życiu zawodowym, teraz przyjdzie czas na triumf w życiu osobistym. No... Dosyć tego rozmyślania. Powinnam zaraz być w Resto.
            Już na zewnątrz było słychać głos Luci. Tanecznym krokiem weszłam do baru i zaczęłam kręcić się rytmicznie między stolikami. Posłałam mojemu bratu szeroki uśmiech. Nucąc pod nosem tekst jego piosenki, ubrałam fartuszek i ruszyłam obsługiwać klientów. Nie było ich dzisiaj zbyt wielu, więc po chwili nie miałam nic do roboty. Z braku innego zajęcia usiadłam za barem i wsłuchiwałam się w głos Luci. Podeszła do mnie chuda blondynka. Miała króciutko obcięte włosy i niesamowicie niebieskie oczy, które uważnie obserwowały każdy szczegół.  Gdy poruszyła pełnymi ustami, za które mogłabym zabić, do moich uszu dotarł niski, lekko zachrypnięty głos.
 -Koktajl jagodowy proszę.
 -Już się robi. –posłałam jej miły uśmiech.
Widziałam, jak wpatruje się w mojego brata. Chyba wpadł jej w oko. W końcu przystojny z niego Włoch. Fajnie by było, gdyby też sobie kogoś znalazł. Może przestałby być w końcu taki zgryźliwy. Ale przecież, jak zostawię tę sprawę w jego rękach, będzie forever alone. Zatarłam dłonie i uśmiechnęłam się chytrze. Swatka Francesca rusza do akcji.
 -Jesteś tutaj nowa? –spytałam niby od niechcenia podając jej fioletowy napój.
 -Tak, niedawno się przeprowadziłam. –wyjęła słomkę ze szklanki i podniosła ją do ust.
 -Mmm... Pyszny.
Nieskromnie stwierdziłam, że RestoBand jest najlepszym lokalem w całej okolicy.
            Miała na imię Janna i przyjechała do Buenos Aires, aż z Finlandii. Na samą myśl o tym państwie zrobiło mi się zimno. Chociaż może bywa tam ciepło? Sama nie wiem... Nigdy tam nie byłam i chyba być nie zamierzam.
 -To Luca, mój brat i właściciel lokalu. –przedstawiłam go, gdy do nas podszedł.
 -A to Janna. –wskazałam na moją rozmówczynie.
Nie umknęło mojej uwadze, że gdy ich ręce spotkały się w mocnym uścisku, Luca przestał na chwilę oddychać, a gdy dziewczyna uśmiechnęła się do niego, odsłaniając szereg równych, białych zębów, zobaczyłam w jego oczach zachwyt.
 -Może Luca pokazałby ci miasto? –rzuciłam mimochodem.
 -Byłoby mi bardzo miło. –zabłyszczały jej oczy. –O ile nie jesteś zajęty.
 -Właściwie...
 -Właściwie to już skończył swoją zmianę! –dokończyłam za niego. –Tylko się przebierze i zaraz do ciebie przyjdzie.
 -Świetnie! Czekam na zewnątrz.
Z gracją zsunęła się z barowego stołka i opuściła bar. Spojrzałam na Lucę, który patrzył na mnie spode łba. No dobrze... Skłamałam, bo przecież dzisiaj miał zrobić jeszcze jakieś rozliczenia, ale to może poczekać, prawda? Czym są głupie obliczenia wobec miłości? No może trochę przesadzam, bo przecież to nie jest jeszcze miłość, ale nikt nie powiedział, że nie będzie!
 -Mam jeszcze masę roboty, Fran.
 -Naprawdę wolisz kalkulator od tej ślicznotki, która czeka na ciebie?
 -No nie... –podrapał się po głowie. -Ale rachunki...
 -Nie bażant, nie odlecą.
Uśmiechnął się i mnie przytulił. Zaczął coś mamrotać o tym, że przecież bażanty to nieloty i że mówi się ”... nie zając, nie uciekną”. Wzniosłam oczy ku niebu. Jakby to było arcyważne. Klepnęłam go lekko w plecy i pokazałam drzwi. Odwrócił się jeszcze raz do mnie i posłał całusa.
 -Co tu się wyprawia? –usłyszałam Tomasa.
            Musiał wejść od zaplecza, bo nie miałam pojęcia, że jest już w Resto. Gdy dotknął mojego ramienia, poczułam przyjemne ciepło. Odwróciłam się do niego i czule pocałowałam. Może to dziwne, ale tęskniłam, mimo że widywaliśmy się codziennie. Zastanawiam się, czy to możliwe, żebym kiedykolwiek znudziła się jego towarzystwem.
 -Wysłałam Lucę na randkę.
Tomas uniósł brwi ze zdziwieniem.
 -Nie wiem, czy to dobry pomysł tak się wtrącać.
 -Oj tam, Tomi. –trzepnęłam go lekko w ramię. –Chcę, żeby był szczęśliwy. Tak jak my jesteśmy...
 -Tak szczęśliwy to nigdy nie będzie. –powiedział poważnie. –Bo musiałby ożenić się z tobą, a to niemożliwe, bo będziesz moją żoną.
Roześmiałam się, a wtedy lekko mnie pochylił i pocałował mocno, aż krew mi zawrzała.

wtorek, 11 lutego 2014

39.

Camila

Mówią, że miłość to nic innego, jak szereg jakiś głupich reakcji chemicznych, czy biochemicznych, czy kto tam wie jakich. Mówią, że z czasem miłość przechodzi i staje się czymś w rodzaju zwykłego przywiązania do drugiej osoby. Po prostu ktoś przyzwyczaja się do obecności kogoś... i to niby tyle. Ale gdy tak siedziałyśmy z Francescą przy stoliku w Resto i wpatrywałyśmy się w Violettę i Leona, którzy nie widzieli świata poza sobą, pomyślałam, że to jakaś kompletna bzdura. Każdy, kto na nich spojrzy, zostaje wręcz oślepiony tym wielkim uczuciem, którym się darzą. Złośliwi powiedzieliby, że można rzygać tęczą przy nich. Nie ma tu w ogóle mowy o jakimś przywiązaniu, bo przecież po tym wszystkim, co było między nimi nie tak, widać, że kochają się jeszcze bardziej. To naprawdę coś cudownego, że znowu są razem.
 -Ach te nasze sikoreczki! –westchnęła Fran.
 -Gołąbeczki. –poprawiłam ją machinalnie. –Naprawdę są słodcy.
Rozmarzyłam się. Gdyby Gabe patrzył na mnie tak, jak Leon na Violettę... Nie musiałabym go wtedy zmuszać do małżeństwa, bo ten pełen miłości wzrok wystarczyłby mi w zupełności.
Jeśli mam być szczera, to troszeczkę im zazdroszczę. W sumie Francesce i Tomasowi też. Niby nie mam na co narzekać, bo przecież cały czas się spotykam z Gabrielem, ale brakuje mi takiego oficjalnego charakteru naszej znajomości. On traktuje to wszystko bardzo niezobowiązująco, a ja przecież chciałam, żeby był moim mężem! Chciałam się ustatkować i mieć go przy sobie do końca mojego ziemskiego żywota, a nawet i później, gdzieś w życiu wiecznym.
 -Szkoda, że nie byliście z nami na randce. –Fran zataczała palcem kręgi na brzegu kubka z kawą.
Westchnęłam. No właśnie... Szkoda. Umówiliśmy się na potrójną randkę, ale w końcu skończyło się na tym, że była podwójna. I to ja na nią nie poszłam, bo Gabe nagle się wykręcił. Nie powiem, że nie było mi przykro, bo było, ale przecież nie mogę go zmuszać do randkowania, skoro nasza relacja jest, jaka jest.
            W ogóle ostatnio nie miał dla mnie czasu. Zaczynało mnie to trochę martwić, bo myślałam, że jestem już na dobrej drodze do popchnięcia naszego związku na wyższy level. Tymczasem on przystopował. Wymyślał najprzeróżniejsze rzeczy, żeby mnie spławić. Nie powiedziałam o tym ani Fran, ani Violi, bo się wstydziłam. Ostatnio Włoszka spytała, czy  nie wkurza mnie to, że mój związek z Gabrielem stoi w miejscu. Odpowiedziałam jej wtedy, z pewnością godną najlepszego sapera, że może już zacząć szukać sukienki na mój ślub. Teraz ogarnęły mnie wątpliwości... Bałam się tego, że go wystraszyłam moją ciągłą paplaniną o wspólnym życiu i tak dalej. Kurczę... Chyba jednak jestem zbyt bezpośrednia. Tylko, że nie chcę grać w jakieś głupie podchody. Lubię mieć wszystko wyłożone na ławie. Myślałam, że on też... Muszę do niego zadzwonić.
            Czekałam teraz pod jego drzwiami, aż mi łaskawie otworzy. Oczywiście, że nie odbierał swojego telefonu, bo i po co? Przecież dzwoniłam tylko JA! Mogę sobie poczekać dzień, tydzień, rok... Niedoczekanie. Zaczęłam walić pięściami w drzwi. Już miałam je kopnąć, ale nagle się otworzyły i go zobaczyłam.
 -Co tam? –spytał i stanął tak, żeby mi zasłonić widok do domu.
 -Nie wpuścisz mnie?
 -Nie sądzę, że to dobry pomysł. Jestem troszkę zajęty... –niepewnie spojrzał za siebie.
 -Zajęty? Ciekawe czym? –nie dawałam odporu.
 -Camila, proszę cię. Nie mam dzisiaj czasu. Zadzwonię do ciebie i wtedy się umówimy, dobrze?
 -Dobrze. –uśmiechnęłam się niewinnie.
Zauważyłam, że się odprężył. Kiedy troszkę się poruszył, żeby zamknąć drzwi, rozpędziłam się i rzuciłam się w stronę wejścia. Użyłam takiej siły, że Gabriel potoczył się na bok. Wpadłam z furią do holu i ujechałam na czymś twardym. Szybko omiotłam wzrokiem podłogę. Klocki Lego? Zmarszczyłam brwi. Czyżby układał sobie z tą siksą, z którą mnie zdradza, budowle? Już ja jej pokażę! Pewnie jest długowłosą blondynką, o idealnie prostych włosach. Ma wielkie, niebieskie oczy otoczone firaną długich, gęstych rzęs. Jej wymiary to 90-60-90, a całość uzupełniają fantastyczne nogi. I daję sobie rękę uciąć, że ma ogromny biust i Gabrielowi w ogóle nie przeszkadza to, że jest sztuczny.
 -Cami... –szepnął błagalnie.
 -Gdzie ona jest? –syknęłam.
 -Kto?
Machnęłam na niego ręką. Oczywiście, że będzie teraz udawał idiotę. Oczywiście, że nie ma zielonego pojęcia o czym mówię. Oczywiście, że w jego sypialni nie leży teraz naga kobieta, z którą niedawno uprawiał gorący seks. Oczywiście...
            Policzki płonęły mi z gniewu, kiedy ruszyłam w stronę schodów prowadzących na górę. Nagle przed oczami mignęło mi coś wielkiego i czarnego. Po chwili wylądowałam na tyłku, przywalona jakimś cielskiem. Próbowałam zrzucić to z siebie, ale poczułam na twarzy wielki, mokry jęzor i tylko jęknęłam.
 -Joker złaź z niej!
Gabe chwycił psa za obrożę i odsunął go na bok. Potem chwycił mnie za nadgarstki i pociągnął do góry.
 -Nic ci nie jest? Jejku Cami, przepraszam. Właśnie dlatego nie chciałem cię tutaj wpuścić. Bałem się, że może ci się coś stać.
 -Co to jest? –wskazałam ręką na kudłate zwierzę, które rytmicznie uderzało ogonem o podłogę.
 -Joker, pies mojej siostry. Poprosiła mnie, żebym się nimi zaopiekował, bo chcieli sobie zrobić z mężem drugą podróż poślubną.
 -Nimi?
Czyżby jeszcze więcej psów?
Zaczęłam rozglądać się po salonie. Moją uwagę przykuła blond czuprynka i wielkie niebieskie oczy. Oczywiście kolory pasowały do mojego wyobrażenia o osobie, z którą Gabriel mnie zdradza, ale nie przypuszczałam, że będzie ona mieć twarzyczkę małego cherubinka i co najwyżej cztery latka. Zrobiło mi się głupio... Chłopczyk patrzył na mnie z zaciekawieniem, trzymając w malutkich rączkach rakietę, którą musieli razem zbudować.
 -To Ivo. Chodź, przywitaj się z ciocią Camilą. –Gabe skinął na niego ręką.
Młodzieniec podszedł do mnie i zadarł do góry główkę. Miał niesamowicie mądre oczka. W ogóle cały był rozkoszny. Wyciągnął do mnie rączkę i z poważną miną przywitał się.
 -Dzień dobly.
 -Witaj Ivo. Jak się masz? –delikatnie uścisnęłam jego mięciutką dłoń.
 -Dobze. Dziękuję. –spojrzał na Gabe. –Zbudujes mi garas dla rakiety?
 -Pewnie!
            Ze wzruszeniem patrzyłam, jak Gabriel mierzwi mu włoski i idzie budować garaż. Obserwowałam, jak Ivo posłusznie podaje mu klocki, o które poprosi... Teraz ten duży żółty... Mały zielony. Wyglądali rozbrajająco. Stwierdziłam, że Gabe byłby wspaniałym ojcem, mimo że na takiego nie wygląda. Zaimponował mi tym, że potrafi się zająć czterolatkiem. W wyobraźni już widziałam naszą rodzinę. On bawiłby się z naszym synkiem, który miałby czarne włosy i moje oczy, a ja piekłabym z naszą rudowłosą córeczką ciasteczka w kuchni. Ona miałaby jego niebieskie oczka. Westchnęłam cicho i uśmiechnęłam się błogo. Gabriel spojrzał na mnie i zaczął coś szeptać Ivo na ucho. Chłopczyk odpowiedział mu szybko i po chwili wymienili chytre uśmieszki. Zmarszczyłam brwi.
 -Stwierdziliśmy zgodnie... –spojrzał znacząco na podopiecznego, a potem przeniósł swój wzrok na mnie. -...że możesz się z nami pobawić, ale w zamian zrobisz nam pyszny deser. Prawda?
Ivo pokiwał energicznie głową. Roześmiałam się. Wszyscy faceci są tacy sami. Nic tylko zamknęliby nas w kuchni i kazali niewolniczo tam pracować. Niemniej przystałam na ten pomysł, a uśmiech, którym obdarzył mnie ten mały mężczyzna, był zapłatą za wszystko. Nie miałam wątpliwości, że gdy dorośnie, nie będzie mógł się odpędzić od wielbicielek.
            Spędziliśmy we troje cudowny dzień. W sumie to we czworo. Nie mogłabym przecież zapomnieć o Jokerze, który co chwilę zostawiał mokre ślady na moim ciele i potargał nowiutkie pończochy. Czekałam na dole na Gabe, który poszedł położyć Ivo do łóżka. Szkrab zasnął podczas wspólnego oglądania bajki. Nawet nie usłyszałam, kiedy wrócił. Objął mnie od tyłu i pocałował w ramię. Szybko się do niego odwróciłam i wtuliłam swoją twarz w jego klatkę piersiową.
 -Przepraszam... –powiedziałam cicho.
 -Za co? –odsunął mnie od siebie, żeby spojrzeć mi w oczy.
 -Za moje zachowanie. Myślałam, że się do mnie nie odzywasz, bo jesteś z inną...
 -Jesteś zazdrosna? –uśmiechnął się kpiąco.
 -Oczywiście, że jestem!
 -Niepotrzebnie. Sam się sobie dziwię, ale odkąd tutaj przyjechałaś, nie oglądam się za innymi.
 -Spróbowałbyś. –żachnęłam się.
 -Spięłaś włosy. Ładnie ci.
Pochylił się lekko i czule mnie pocałował. Kolejny raz poczułam tę falę ciepła, która rozeszła się po moim ciele.
 -Fuj. -skrzywił się. -Smakujesz psem.
 -To mnie nie całuj! –zrobiłam obrażoną minę.
 -Ale tak bardzo lubię. –znowu dotknął moich warg.

piątek, 7 lutego 2014

38.

Philip

            Uśmiechnąłem się szeroko. Nie miałem bladego pojęcia, co do mnie mówił. Ostatnio mało do mnie dociera, a wszystko przez pewną irytującą osóbkę, która pewnego dnia wpadła do mojego serca, ukryła się w rogu i nie zamierzała się stamtąd nigdzie ruszać. O dziwo wcale mi to nie przeszkadzało. Mogła sobie tam mieszkać, bezpiecznie schowana, ile tylko chciała. Marzyłem tylko o tym, by również móc się tak ukryć w jej serduszku. Dios mio! Od kiedy stałem się taki tkliwy?
 -Będę musiał cię oblać.
Głos Leona przywołał mnie do porządku. Jak to oblać? Zmarszczyłem brwi. Nic z tego nie rozumiałem. 
 -Dlaczego? 
 -Nie zaliczyłeś ostatniego testu. –popatrzył na mnie z przyganą. –W ogóle prawie nic na nim nie napisałeś.
Ostatni test? Ach tak. Ten, na którym tak słodko marszczyła nosek i przygryzała ołówek, zastanawiając się nad prawidłową odpowiedzią.
 -Philip, co się z tobą dzieje? Nie tylko ja zauważyłem, że ostatnio bujasz w obłokach i nie potrafisz się skupić na zajęciach. Gabriel narzekał, że psujesz mu każdy układ, Violetta się o ciebie martwi...-popatrzył na mnie z troską. –Masz jakieś problemy? A może jesteś chory i źle się czujesz? Powiedz tylko, a postaramy ci się pomóc.
Chory? Oczywiście, że jestem chory. W końcu ta cała miłość, widnieje w wykazie chorób Światowej Organizacji Zdrowia, jako pozycja F.63.9. Biorąc pod uwagę, że zalicza się do chorób psychicznych, potrzebny mi dobry psychiatra. Powinienem spytać mojego nauczyciela, czy jakiegoś by mi nie polecił. Terapia elektrowstrząsami też by mi chyba nie zaszkodziła.
 -Poprawię ten test...
Leon nie odpowiedział. Patrzył na mnie spode łba i czekał na jakieś wyjaśnienia. Nie miałem ochoty na zwierzenia, ale z drugiej strony ci obcy ludzie się o mnie martwią, więc chyba coś im się należy. W sumie mogliby mnie olać, bo przecież jestem tylko jakimś tam uczniem i ich rola mogłaby się ograniczać tylko do uczenia nas, jednak oni starają się być dla nas także przyjaciółmi. Usiadłem ciężko na krześle i westchnąłem.
 -Zakochałem się. I nie potrafię przestać o niej myśleć...
Zobaczyłem, jak się uśmiecha. Powiedział, że w takim razie są o mnie spokojni i życzy mi szczęścia, ale mam się wziąć do roboty, bo mi nie odpuści.
Normalnie same kłopoty z tą miłością. A największym było to, że Agus nie pojawiła się dzisiaj w szkole. Wystraszyłem się, bo nigdy nie opuszczała zajęć. Dzwoniłem do niej kilka razy, ale nie odbierała. Ścisnęło mnie w dołku. Gdyby coś jej się stało, chyba bym umarł. Kątem oka zauważyłem burzę blond loków. Szybko podbiegłem do Glorii i chwyciłem ją za rękę. Ona musi coś wiedzieć.
 -Phiiiiiiiiiiilip! –posłała mi promienny uśmiech. –Co tam?
 -Nie wiesz, co się dzieje z Agus?
 -Oczywiście, że wiem. –obruszyła się. –Przecież jestem jej przyjaciółką! Jak mogłabym nie wiedzieć, co się z nią dzieję? O, popatrz! Wywracasz oczami zupełnie, jak ona. Kurczę, tak wiele was łączy. Osobiście uważam, że tworzylibyście przepiękną parę.
Chwyciłem ją za ramiona i lekko potrząsnąłem.
 -Powiesz mi, czemu nie przyszła do szkoły?
 -Ach tak. –pacnęła się w czoło. –Przecież o to pytałeś, a ja się rozgadałam i zapomniałam. Ależ jestem roztrzepana! Musisz mi to wybaczyć. Czasami po prostu nie kontroluję tego, ile mówię.
 -Gloria... –upomniałem ją.
 -Tak, tak, tak, tak! Agus jest chora. Jakaś grypa czy coś. Podobno panuje jakiś straszny wirus. Czytałam o tym w... Ej!
Nie słuchałem jej już. Pędem wybiegłem ze Studio.
            Wpadłem do domu i rzuciłem plecak w kąt. Ruszyłem do kuchni, gdzie moja babcia gotowała obiad. Obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem znad okularów w drucianych oprawkach i posłała mi lekki uśmiech. Dostałem drewnianą łyżką po łapach, gdy chciałem wziąć sobie kawałek ciasta, które upiekła.
 -Najpierw obiad! –powiedziała karcąco.
 -Mam do ciebie prośbę...
Moja abuelita się ożywiła i zamieniła w słuch. Opowiedziałem jej o Agus i moim pomyśle. Była zachwycona tym, że w końcu jakaś dziewczyna zawróciła mi w głowie. Powiedziała mi, że koniecznie muszę ją przyprowadzić do domu, bo chce ją poznać. Oczywiście z entuzjazmem zgodziła mi się pomóc. Zakasała rękawy i wzięła się do pracy. Uśmiechnąłem się pod nosem i pomyślałem, że taka babcia to skarb. Cmoknąłem ją głośno w policzek i poszedłem się przebrać.
            Drzwi otworzył mi Tomas. Rozmawiał z kimś przez telefon, więc gestem ręki zaprosił mnie do środka. Krzyknął przeciągłe „Aguuuuuuuuuus”, posłał mi przepraszające spojrzenie i pospiesznie wyszedł z domu. Pewnie ma randkę z Francescą. Agus mówiła mi, że odkąd się zeszli, jej kuzyna praktycznie nie ma w domu, a jeżeli jest to spędza godziny w łazience, żeby wyglądać jak najlepiej na kolejnym spotkaniu ze swoją ukochaną. Początkowo miałem to wyśmiać, ale przecież sam nie lepiej się zachowuję. Też chciałbym spędzać z Agus każdą wolną chwilę i chciałbym być dla niej najprzystojniejszy, najwspanialszy... I w ogóle naj! To okropne, jak miłość potrafi ogłupić.
 -Co tu robisz? –usłyszałem jej zachrypnięty głos.
 -Spodziewałem się jakiegoś cieplejszego powitania.
Uniosła pytająco brwi i skrzyżowała ręce na piersi. Miała zaszklone oczy i czerwony nos. I mimo tego, że nie prezentowała się najlepiej, moje serce zaczęło radośnie skakać na jej widok. Uświadomiłem sobie, że mogłaby być ubrana w łachmany, śmierdzieć na odległość stu stóp i być łysa, a i tak bym ją kochał. To, co do niej czułem pochłonęło mnie, jak Atlantyk Titanic’a po jego zderzeniu z górą lodową.
 -Niby jakiego powitania? –spytała szeptem.
 -No jakieś buzi czy coś... –wzruszyłem ramionami.
Kiedy wywróciła oczami, zaśmiałem się głośno. Uwielbiam, kiedy to robi. Powiedziała mi, że nie jestem jej chłopakiem, żeby mnie całowała. Kiedy przypomniałem jej o naszych dwóch wcześniejszych pocałunkach, stwierdziła, że wcale nie oznaczały, że jesteśmy ze sobą. Posłałem jej słodki uśmiech. Co za uparte stworzenie. Miałem nadzieję, że w końcu się złamie i przyzna do uczucia, którym mnie darzy.
 -Co masz w tych siatach? –wskazała na nie głową.
 -To, co Agus lubi najbardziej...
Oczy jej się zaświeciły. Wyrwała mi reklamówki z rąk i zajrzała do środka. Poprosiłem babcie, żeby zrobiła jej ulubione pastelles. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła, tak uroczo, że na chwilę zamarło mi serce. Miała najpiękniejszy uśmiech na świecie. Kochałem te delikatne dołeczki, które pojawiały się, gdy tylko unosiła kąciki ust. Kochałem te oczy, które błyszczały dzisiaj niezdrowo z powodu choroby. Kochałem te włosy, które układały się w miękkie fale. Kochałem w niej wszystko...
 -Dziękuję, jesteś boski. –powiedziała z ustami pełnymi pierożków.
            Zaproponowała, że zrobi mi herbaty, ale nie zgodziłem się. Była osłabiona i nie chciałem, żeby się przemęczała bardziej niż to konieczne. Kazałem jej usiąść przy stole, a sam wziąłem się za robienie ciepłego napoju. Zagotowałem wodę i wyciągnąłem z szafki dwa kubki. Ten w paski i ten z kotem. Uśmiechnąłem się. To były takie nasze kubki. Dobrze pamiętam dzień, w którym piliśmy z nich razem po raz pierwszy. To był dzień, w którym odmieniło się całe moje życie. Dzień, w którym się w niej zakochałem.
 -To cudowny sok malinowy mojej abueli. –tłumaczyłem jej, dolewając go do herbaty.
 ‑Zawsze stawiał nas na nogi, gdy chorowaliśmy. –postawiłem przed nią kubek. –Proszę.
 -Dzię...
Nie dokończyła. Kichnęła przeraźliwie, aż się wzdrygnąłem. I nie skończyła na jednym kichnięciu... Raz po raz rozsiewała dookoła zarazki. Doliczyłem do ośmiu, zanim przestała. Zmartwiłem się. Dość mocno się pochorowała, a to oznacza, że nieprędko wróci do szkoły i nie będę jej codziennie widywał. Oczywiście mógłbym do niej przychodzić każdego dnia, ale miałem do nadrobienia zaległy test... Patrzyłem jak wydmuchuje nosek i opiera ze zrezygnowaniem czoło o rękę.
 -Ten katar mnie wykończy... –pociągnęła nosem.
 -Ale za to jesteś teraz taka pociągająca. –zażartowałem.
Spojrzała na mnie morderczym spojrzeniem, na co tylko się uśmiechnąłem.
 -Przytulę cię na pocieszenie. –podszedłem do niej i lekko objąłem. –Tylko nie usmarkaj mi swetra. Jest nowy.
 -Jesteś niemożliwy.  -zaśmiała się i wtuliła we mnie.