piątek, 22 sierpnia 2014

Cosas del amor.

Co to w ogóle takiego ta cała miłość? Luís de Camões twierdził, że jest to jakieś nie wiadomo co, przychodzące nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, i sprawiające ból nie wiadomo dlaczego. Spece od biochemii zakochania wytłumaczyliby mu zapewne, że wszystko to sprawka fenyloetyloaminy (w skrócie PEA) i tak zwanego ośrodka przyjemności, który znajduje się w naszym mózgu. Pominęliby fakt, że odkryli to przypadkowo w latach pięćdziesiątych, badając szczury i zaczęliby nudny wykład o tym, jak pozytywne emocje, które towarzyszą nam, gdy patrzymy na ukochaną osobę,  powodują wydzielanie się PEA, która blokuje presynaptyczne wychwytywanie noradrenaliny, co w efekcie silnie pobudza ośrodek przyjemności i tak oto (proszę o uwagę!) mamy miłość. Taki sam efekt można uzyskać ćpając. Ba dum tss. Tytuł filmu „Miłość jak narkotyk” nabiera dosłownego znaczenia. Oczywiście dla niektórych, bez względu na wszystkie naukowe teorie, które opierają się na latach dokładnych badań, miłość zawsze będzie czymś metafizycznym. Nie tylko połączeniem dwojga ciał, ale przede wszystkim niezwykłym połączeniem dwojga dusz, które latami próbowały się odnaleźć i w końcu się udało. Dla niektórych to coś więcej niż życie. Bo czym ono by było bez miłości?
            Ona też kochała. Właśnie w tej chwili patrzyła na osobę, która była dla niej najważniejsza na świecie i nie mogła wyjść z podziwu. Te lśniące włosy, błyszczące oczy, które wszystko wnikliwie obserwowały, idealnie wykrojone usta, szczupła sylwetka.
 -Perfecto... –szepnęła pociągając tuszem rzęsy.
Usłyszała, dobiegający z dołu głos mamy. Natalia już na nią czeka. Miały razem pójść do szkoły. Jeszcze raz przejrzała się w lustrze. Maravilloso! Pomyślała i klasnęła w dłonie. Uniosła dumnie głowę i zeszła po schodach do przyjaciółki.
 -Naaty! Masz dla mnie wodę? –spytała.
 -Tak... –brunetka podała jej niepewnie butelkę.
 -Przecież wiesz, że nie lubię gazowanej!
 -Przepraszam Ludmi... –spuściła wzrok.
 -Do niczego się nie nadajesz!
Ludmiła Ferro o miłości, o której chętnie czyta się w powieściach Nory Roberts, nie miała bladego pojęcia. Nie wiedziała również nic o takiej, którą darzy się rodzinę czy najlepszych przyjaciół. Jedyną jaką znała, to miłość do samej siebie. Była nią wręcz zaślepiona. Uważała się za pępek świata i nie dopuszczała do siebie myśli, że ktoś mógłby jej nie podziwiać. Bądźmy szczerzy. Przecież jest Supernova. W jej blasku można się opalić lepiej niż w solarium czy na wakacjach na Wyspach Kanaryjskich. I nic, ani nikt tego nie zmieni. A już na pewno nie ta mała, wredna Violetta. Była ona dla niej czymś w rodzaju gradowej chmury, która mogła ją przysłonić... Już ona się postara, żeby do tego nie dopuścić. Choćby miała zaprzedać duszę diabłu, pokaże tej całej Castillo, gdzie jej miejsce. W jej mniemaniu powinna dyndać na końcu łańcucha pokarmowego. Ależ jej nienawidziła.
 -Ludmi patrz, coś się tam dzieje! –Natalia wskazała na zamieszanie przed wejściem do Studio21.
Dziewczyny szybko podbiegły, do grupki, która powoli zaczęła się zbierać wokół Leona, Diega i Violetty. Ludmiła zaczęła się przeciskać przez kolegów. Musi widzieć wszystko, jak najlepiej.
            Leon mocno zaciskał pięści. Chciał, żeby to wszystko, co przed chwilą zobaczył, okazało się tylko jakimś głupim żartem. Chodzili ze sobą od roku. Kochał ją i myślał, że ona odwzajemnia jego uczucia. Od samego początku latał za nią, jak pies za kością. Był przy niej na każde zawołanie, wszystko wybaczał i cierpliwie znosił jej niezdecydowanie. Chciał stworzyć z nią związek z prawdziwego zdarzenia. Myślał, że będą ze sobą już na zawsze. Wierzył w nich. Czy można być bardziej naiwnym? Stał teraz i patrzył z niedowierzaniem na swoją dziewczynę i tego dupka, który położył na niej swoje brudne łapy.
Przyłapał ich, gdy całowali się przed szkołą. Wcześniej pisał Violettcie, że dzisiaj go nie będzie, bo ma jechać z tatą po nowy motor. W ostatniej chwili pan Verdas zmienił plany i Leon jednak zdecydował się iść na zajęcia. Teraz tego żałował. Wolałby zostać w domu i żyć w błogiej nieświadomości. Naprawdę go zdradziła? Może to Diego się na nią rzucił i nie umiała się przed nim obronić? Ale czy wtedy wyglądałaby na zawstydzoną?
 -Co to ma być? –wycedził przez zęby.
 -Leon ja... –Violetta nie chciała mu spojrzeć w oczy.
Zauważył, że Diego chwycił ją za rękę i uśmiechnął się triumfująco. Nie wytrzymał. Rzucił się na niego i zaczął okładać go na oślep pięściami. Przewrócili się. Włożył w tę bójkę całą swoją siłę. Kilka sierpowych zatrzymało się na twarzy Diega. Coś chrupnęło. Chyba złamał mu nos. Bolały go już kostki. Zdradziła go... A teraz on zabije Diego. Poczuł jak zaczynają go piec oczy, ale obiecał sobie, że nie wyleci z nich ani jedna łza.
 -Leon przestań! –usłyszał błagalny krzyk Violi.
Odwrócił się. Diego tylko na to czekał. Wykorzystał chwilowy brak koncentracji rywala i wyrżnął mu pięścią w twarz, a potem z siebie zrzucił. Leon potoczył się na bok i wypluł krew, która zebrała się mu w ustach.
 -Dlaczego? –spojrzał na swoją dziewczynę oczyma pełnymi bólu.
Zgromadzeni wokół uczniowie wstrzymali oddech. Większość z nich uważała Leonettę za parę idealną, a tu takie rzeczy. Każdy z niecierpliwością czekał na odpowiedź dziewczyny. I każdy chwycił się za głowę, gdy ją usłyszał.
 -Bo go kocham...
Ból, który przeszył jego klatkę piersiową, był nie do zniesienia.
            Angie i Pablo wybiegli, zaalarmowani przez dobiegające sprzed Studio krzyki. Kobieta stanęła i z przerażenia zasłoniła dłonią usta, żeby nie krzyknąć. Jej przyjaciel również był wstrząśnięty tym, co zobaczył. Dwójka uczniów wyglądała, jak po bokserskim sparingu. Diego bezskutecznie próbował zatamować krew, płynącą mu ze złamanego nosa, a Leon siedział na ziemi i rozcierał potłuczony łokieć. Miał spuchnięte oko. Uczniowie przyglądali się całemu zajściu i cicho coś do siebie szeptali. Violetta płakała.
 -Co tu się stało? –spytał Pablo.
Ludmiła się uśmiechnęła. Pora na show time!
            Z przejętą miną opowiedziała nauczycielom, jak to słodka, zawsze niewinna Violetta zdradziła swojego wspaniałego Leona, z nielubianym przez wszystkich Diego. Z ogromną satysfakcją patrzyła na załamaną koleżankę, która ukryła twarz w dłoniach. No proszę. Wzór wszelkich cnót też ma sporo za uszami. To był jeden z najlepszych dni w jej życiu. I nie musiała nic robić! Tym razem nie przyłożyła ręki do upadku Violetty. Dziewczyna sama podała się jej na tacy.
 -Naty, czy to nie jest wspaniałe? –uśmiechnęła się promiennie do przyjaciółki.
 -To, że Leon cierpi?
Ludmiła omiotła go wzrokiem. Rzeczywiście nie wyglądał najlepiej. Mimo wszystko zrobiło jej się go żal, ale przecież nie przyzna się do tego przed Natalią. Jest Ludmiłą Ferro! Ona nikomu nie współczuje. Spojrzała na brunetkę.
 -Przecież sam sobie na to zasłużył. Gdyby ze mną nie zerwał, bylibyśmy najpiękniejszą parą w Buenos Aires. Tylko, że on wolał tego aniołeczka. Ma teraz za swoje.
 -Ludmi, ty naprawdę nie masz serca. –skwitowała Naty i odeszła, zostawiając ją samą.
            Ten zasraniec zrzucił wszystko na niego. Leon zacisnął zęby. Pewnie wyrzucą go teraz ze Studio. W sumie było mu wszystko jedno. Nie był pewien, czy będzie w stanie przychodzić do szkoły i patrzeć, jak Diego migdali się z Violettą. Przetarł dłońmi po twarzy, próbując się nie rozpłakać. Od dłuższej chwili siedzieli w gabinecie dyrektora i milczeli. Pablo patrzył na niego ze smutkiem. Wiedział, jak to jest, kiedy kocha się kobietę, która uczuciem darzy kogoś innego. Było mu szkoda Leona. To dobry, zdolny chłopak. Nie zasłużył na to, co zgotowała mu Violetta. Mimo całej sympatii dla niego, nie mógł jednak po prostu darować mu tej bójki. Jest dyrektorem szkoły i musi wyznaczyć mu jakąś karę.
 -Muszę cię ukarać za tę bójkę... –zaczął.
Leon popatrzył na niego pustym wzrokiem.
 -Pozbieram swoje rzeczy i wyniosę się ze Studio.
 -Nie chcemy cię wyrzucać. Będziesz pracował społecznie w schronisku dla zwierząt.
Tylko tyle? Leon szczerze się zdziwił. Przeprosił Pabla i podziękował mu za szansę. Miał już wychodzić, ale starszy mężczyzna go zatrzymał.
 -Posłuchaj, jesteś młody, jeszcze nie raz się zakochasz. Nie warto robić czegoś, co może później zaważyć na przyszłości. –miał nadzieję, że chłopiec to sobie przemyśli.
            Zauważyła jak wychodzi z gabinetu. Podeszła do niego i z szyderczym uśmiechem miała już mu przypomnieć, jak to ciągle powtarzała, że Violetta wcale nie jest takim niewiniątkiem, jak wszyscy dookoła uważali, i że tylko jej udało się ją przejrzeć, ale gdy popatrzył na nią, zamarła. Jego oczy zaatakowały ją nagromadzonymi, bolesnymi emocjami. Wciągnęła powietrze do płuc i nie chciała go wypuścić w obawie, że mogłaby mu wyrządzić jeszcze większą krzywdę.
 -Proszę bardzo, Ludmiła. Dobij mnie. –rozłożył ręce. –Wiem, że tylko na to czekasz.
Po raz pierwszy w życiu zrobiło jej się głupio. Leon cierpiał, a ona chciała mu dołożyć. Chyba naprawdę jest okropną osobą... Ale czy to jej wina, że wszyscy się nabrali na ładne oczy Violetty? Ona od samego początku wiedziała, jakie z niej ziółko. Tym razem jednak zachowała złośliwe uwagi dla siebie i ugryzła się w język. Leon ponosił już wystarczającą karę, za swoją naiwność.
 -Chciałam się tylko dowiedzieć, czy cię wyrzucili.
 -Nie. Nie musisz się tak o mnie martwić. –powiedział ironicznie i ją wyminął.
Westchnęła i zaczęła szukać Naty.

            Mówią, że od miłości do nienawiści tylko jeden krok. W jego przypadku była to prawda. Przez ostatnie tygodnie Leon unikał Violetty, jak tylko mógł. Nie potrafił znieść widoku dziewczyny. Krzywił się za każdym razem, kiedy się na nią natykał. Kiedyś mu powiedziała, że chciałaby, żeby zostali przyjaciółmi, bo brakuje jej jego wsparcia. Wyśmiał ją i powiedział, że może sobie wsadzić tą przyjaźń tam, gdzie słońce nie dociera. Nie rozmawiali więcej. Teraz siedział i gapił się w jakiś punkt na ścianie. Andres cały czas o czymś nawijał, ale on go nie słuchał. Wszyscy przyjaciele martwili się o niego, ale nic sobie z tego nie robił. Wolał być sam. Przestał się uśmiechać i rzadko się do kogoś odzywał. Śpiewanie też nie sprawiało mu już takiej przyjemności, jak dawniej. Jedynie praca w schronisku go cieszyła. Polubił swoich psich podopiecznych tak bardzo, że kiedy Pablo powiedział, że nie musi już tam chodzić, został jako wolontariusz.
            Ludmiła weszła do sali robiąc tyle hałasu, że wszyscy odwrócili głowy w jej kierunku. Właśnie o to jej chodziło. Zawsze musi być w centrum uwagi. Każdy musi na nią patrzeć. A jej wejście musi być niczym wejście smoka. Tylko wtedy jest w swoim żywiole. Uśmiechnęła się sztucznie do każdego i usiadła obok Leona. Za nią biegła zdyszana Naty.
 -Woda! –wyciągnęła rękę do przyjaciółki.
Leon pokręcił głową. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Natalia daje sobą pomiatać, ale w końcu to jej życie. Może lubi być terroryzowana.
 -Kochani! –zaczęła Angie. –Z okazji Dnia Mamy, chcemy zorganizować przedstawienie w naszym Studio! Będzie to współczesna historia Kopciuszka.
 -Ja będę Kopciuszkiem. –Ludmiła wstała i okręciła się wokół własnej osi. –Violetta może być macochą. –spojrzała kpiąco w stronę koleżanki.
 -Ty nadajesz się tylko na dynię! –warknęła Violetta.
 -Przynajmniej nie przyprawiam rogów chłopakowi. –blondynka nie była jej dłużna.
Kątem oka zauważyła, jak Leon wstaje i wychodzi trzaskając drzwiami. Znowu poczuła to dziwne uczucie, które próbowało jej powiedzieć, że źle się zachowała. Zignorowała je i popatrzyła wyzywająco na Violettę.
 -Dziewczyny przestańcie. –poprosiła je Angie. –Tym razem sami wybierzecie główne role. Zrobimy głosowanie. Na korytarzu będzie stać urna, do której będziecie mogli wrzucać karteczki z waszymi typami. Nie wolno głosować na siebie. –popatrzyła znacząco na Ludmiłę.
            Bardzo jej się to nie spodobało. Jeżeli uczniowie będę wybierali, to na pewno nie wygra. Wszyscy będą głosować na Violettę... Musi coś z tym zrobić.
 -Naty! –skinęła ręką na brunetkę. –Musisz sfałszować wyniki.
 -Jak to sfałszować? Tak nie można!
Naty była przerażona. Zawsze obawiała się pomysłów Ludmiły. Tym bardziej, że zwykle wszystko wychodziło na jaw i miały potem kłopoty. Czy ona nigdy się nie nauczy? Ludmiła skrzyżowała ręce na piersi i zaczęła niecierpliwie tupać nogą. Popatrzyła na Natalię z takim wyrzutem, że ta się skuliła.
 -W takim razie sama to zrobię! –odrzuciła włosy. –Mówiłam ci już, że się do niczego nie nadajesz?
 -Ciągle mi to powtarzasz... –Naty wywróciła oczami.
 -Ludmiła odchodzi! –pstryknęła palcami i odeszła.
            Ubrała się w czarne legginsy i golf tego samego koloru. Blond loki schowała pod hebanową czapką i założyła nawet rękawiczki, żeby nie było odcisków palców. Chyba naoglądała się za dużo filmów o Dannym Ocean. Całe popołudnie spędziła na przygotowywaniu karteczek z jej imieniem. Nie było to łatwe, ponieważ musiała za każdym razem zmienić charakter pisma, żeby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Gdy była pewna, że w Studio21 nie ma już nikogo, oprócz przygłuchawej woźnej –pani Melissy, wślizgnęła się do szkoły i na palcach podeszła do urny. Otworzyła ją i zaczęła przepatrywać wszystkie głosy. Te, na których było napisane Violetta Castillo, wyrzucała, a w zamian dawała podrobione przez siebie. Tak, plan był genialny. Uśmiechnęła się, gdy wszystko było już gotowe. Supernova znowu wygrała. Zadowolona z siebie, odwróciła się i zamarła.
            Pablo stał z założonymi rękami i przez cały czas się jej przyglądał. Nie mógł uwierzyć, że Ludmiła jest zdolna zrobić coś takiego.
 -Możesz mi wytłumaczyć, co robisz? –spytał surowo.
 -No bo ja... –złożyła dłonie w charakterystyczny sposób. –Ja tylko...
 -No wykrztuś to z siebie.
 -Ta urna się przewróciła i wypadły z niej głosy. –zrobiła niewinną minkę. –Chciałam je tylko pozbierać.
Dyrektor szkoły pokiwał głową z niedowierzaniem. Co jest nie tak z tą dziewczyną?
 -Tym razem przesadziłaś. I musisz ponieść konsekwencje tego postępowania.
Ludmiła była gotowa zrobić wszystko, żeby uniknąć kary. Jeżeli będzie trzeba, to zaleje Pabla rzewnymi łzami, byle tylko jej odpuścił. Będzie go błagać, odwoła się do miłosierdzia względem bliźnich i zacznie mówić, jak ważne jest dawanie drugiej szansy. Wszystko to jednak na nic. Pablo był nieugięty. Dopuściła się karygodnego czynu, a teraz czeka ją straszliwa pokuta.

            Chciało mu się z niej śmiać. Wyglądała na bardzo nieszczęśliwą, a gdy dostała szary kombinezon, który musiała ubrać i za duże rękawice, prawie się popłakała.
 -Nie włożę tego. –spojrzała na strój z obrzydzeniem.
 -Nie ma problemu. Możesz sprzątać klatki w swojej czarnej spódniczce i różowym sweterku. ­­‑właścicielka schroniska wzruszyła ramionami i zostawiła ją samą.
Ludmiła zaczęła tupać ze złości. Wolałaby być zawieszona w prawach ucznia, niż sprzątać psie kupy. Już nigdy, ale to przenigdy nie będzie próbowała sfałszować wyników. Wzniosła oczy ku niebu i przeciągle westchnęła. Leon podszedł do niej i się uśmiechnął.
 -Nie jest tak źle. –pocieszył ją. –Psiaki są przekochane.
 -Świetnie. –zacisnęła usta w wąską linię.
 -Pomogę ci. –mrugnął do niej.
 -Dlaczego miałbyś to robić?
 -A dlaczego nie?
Ludmiła zmrużyła oczy. Nie wierzyła w coś takiego, jak bezinteresowna pomoc. Leon pewnie coś od niej chciał, albo, co gorsza, chciał ją w jakiś podły sposób upokorzyć jeszcze bardziej. Przynajmniej ona by tak postąpiła... No właśnie. Ona nie miałaby żadnych skrupułów, żeby pogrążyć kogoś jeszcze bardziej. Gdyby tylko miała taką możliwość, zrobiłaby to bez mrugnięcia oka. Zmarszczyła brwi. Nic dziwnego, że ludzie jej nie lubią...
 -Radzę ci włożyć ten kombinezon. Psy czasami skaczą i mogą ci zaciągnąć sweter pazurami.
Posłuchała go. Niechętnie się przebrała i wzięła się do pracy.
            Leon wszystko jej pokazał. Powoli tłumaczył, gdzie co się znajduje. Zaproponował jej, że on posprząta klatki, a ona zajmie się miskami. Był naprawdę miły. Opowiedział jej historię każdego psa, który znajdował się pod ich opieką. Musiała przyznać, że praca wcale nie jest taka straszna.
 -A temu, co się stało? –spojrzała na malutkiego szczeniaczka, który próbował się schować w kącie.
 -Jakiś dzieciak dla zabawy wydłubał  mu oko, a potem zostawił koło drogi, najpewniej żeby go przejechało.
Ludmiła wstrzymała oddech. Czy człowiek może być, aż tak okrutny? Podeszła do pieska bliżej i kucnęła. Zauważyła, że cały się trzęsie. Powoli zaczęła mu szeptać słodkie słówka i wyciągnęła rękę, żeby go pogłaskać. Z największą delikatnością dotknęła małego łebka i zaczęła go drapać za uszkiem. Poczuła, że piesek sztywnieje, ale po chwili się odpręża.
 -No malutki, nie ma się czego bać. –powiedziała słodko.
            Patrzył na to, co się przed nim dzieje i nie mógł się nadziwić, skąd u Ludmiły wzięła się taka czułość. Był zafascynowany tym widokiem. Maluszek niepewnie spojrzał na nią jedynym okiem, a potem polizał ją po ręce. Dziewczyna odwróciła się do Leona i uśmiechnęła od ucha do ucha. Jeszcze nigdy nie widział u niej takiego uśmiechu. Tym razem był szczery, nie taki, jakie zwykła rozdawać w szkole.
 -Lubi cię.
 -Czyż nie jest rozkoszny? –wzięła pieska na ręce i przytuliła do twarzy.
Cicho zapiszczała, kiedy mokry język przejechał jej po policzku. Leon się zaśmiał. Taka Ludmiła mu się podobała. Gdyby tylko była tak miła dla ludzi, którzy ją otaczają...
-Czemu w stosunku do ludzi nie jesteś taka?
Zadarła głowę i spojrzała mu w oczy. Zaskoczył ją tym pytaniem.
 -Czemu mam być dla nich miła, skoro próbują mnie zniszczyć? –spuściła wzrok.
 -Kto cię próbuje zniszczyć? Naty, która goni za tobą jak pies i z przerażeniem wykonuje wszystkie twoje polecenia? A może ja, bo ci pomagam? –był zirytowany.
 -Ty nic nie rozumiesz. –spojrzała na niego gniewnie.
 ‑Rozejrzyj się Ludmiła. Otaczają cię ludzie, którzy chcieliby się z tobą przyjaźnić, ale sama ich od siebie odpychasz.
Postanowił sobie w duchu, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby świat zobaczył tę nową Ludmiłę.
            Zaproponował, że ją odprowadzi do domu. Zgodziła się. Zrobiło jej się miło na sercu i to uczucie bardzo ją zaskoczyło. Zauważyła, że Leon wzbudza w niej jakieś dziwne emocje. Najpierw, kiedy chciała go zranić, doznała czegoś, co można porównać do wyrzutów sumienia, a teraz to dziwnie przyjemne wrażenie, które sprawiało, że dostawała tachykardii. Z tego wszystkiego nie zauważyła wystającego korzenia i się potknęła. Upadłaby, ale Leon zdążył ją złapać. Stali teraz w świetle zachodzącego słońca i patrzyli na siebie.
 -Musisz uważać. –powiedział z uprzejmym uśmiechem.
Cały czas trzymał ją za ramię. Odniosła wrażenie, że jego palce palą jej skórę. Spojrzała w jego zielone oczy i głośno wciągnęła powietrze. Leon przybliżył się do niej i wydawało jej się, że chce ją pocałować. Przecież nie może do tego dopuścić! Musi pamiętać, że zerwał z nią dla Violetty, a tego nigdy mu nie wybaczy. Zagryzła policzek i odchrząknęła.
 -Dziękuję. –powiedziała i wyrwała ramię.
Był zdziwiony jej zachowaniem, ale nie skomentował tego. Wsadził ręce do kieszeni i w milczeniu odprowadził ją pod samą bramkę.

To było niewiarygodne, że poczuł coś do Ludmiły. Do tej samolubnej, wrednej dziewczyny, która dąży po trupach do celu. Popatrzył na nią. Bawiła się z jednookim szczeniakiem. Nazwała go Corsario i kupiła mu czarną przepaskę na oko, żeby wyglądał jak prawdziwy pirat. Ta dziewczyna nie była tamtą egoistką ze szkoły. Miała w sobie dużo ciepła i wrażliwości. I właśnie to go w niej urzekło. Podobało mu się przebywanie w jej towarzystwie. Chciał być jeszcze bliżej. Chyba się w niej zakochał. Usiadł obok i zaczął ją łaskotać. Zachichotała i próbowała się przed nim bronić. Corsario skakał wesoło wokół nich.
Przeturlali się po trawie. Leon przygniótł ją swoim ciałem. Wstrzymała oddech i popatrzyła mu prosto w oczy. Zaczął wybierać z jej włosów liście, które się w nich zaplątały. Potem pogłaskał ją delikatnie po policzku.
 -Jesteś śliczna. –szepnął niebezpiecznie blisko jej twarzy.
Jej serce zgubiło swój normalny rytm. Poczuła przyjemne ciepło, które rozchodziło się do każdej komórki jej ciała. Zakochała się w Leonie Verdasie, chociaż wcale tego nie planowała. Bała się tego uczucia. Obawiała się, że jej charakter może wszystko zaprzepaścić, że Leon nie będzie w stanie jej pokochać z tymi wszystkimi okropnymi wadami. Musiałaby się zmienić, ale nie była pewna, czy chce zrezygnować z bycia Supernovą. Chciała mu to powiedzieć, ale nie zdążyła. Pocałował ją powoli i łagodnie. Włożył w to tyle czułości, że zadrżała. Zmieni się. Dla niego się zmieni.

            Była szczęśliwa. Leon ją pocałował, a to znaczy, że nie jest mu obojętna. Czuła się tak, jakby wyrosły jej skrzydła. Wszyscy gapili się na nią, zaskoczeni jej dobrym nastrojem. Nie zwracała na nich uwagi. Szła z szerokim uśmiechem w stronę Leona. Chciała mu wyznać swoje uczucia. Wierzyła, że jeżeli tylko się postarają, może im się udać. Niestety... Los chciał inaczej. W ostatniej chwili wyminęła ją Violetta, która wpadła Leonowi w ramiona. Ludmiła stanęła jak wryta. No tak... Dlaczego w ogóle się łudziła? Przecież to było pewne, że ta idiotka go jej zabierze.
 -Naty! –krzyknęła.
 -Słucham?
 -Gdzie moja kosmetyczka? Zobacz jak wyglądam! –jej głos był pełen furii.
 -Już idę.
 -Rapido!
            Co ta Violetta wyprawia? Dlaczego rzuca mu się na szyję? Wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia. Usłyszał nagle podniesiony głos Ludmiły. Wrzeszczała, jak zwykle, na Naty, a potem szybko wyszła. Odprowadził ją wzrokiem. Posmutniał. Myślał, że coś zrozumiała i teraz zmieni swoje zachowanie.
 -Słuchasz mnie? –Violetta trzepnęła go w ramię.
 -Czego chcesz?
 -Dostaliśmy główne role w przedstawieniu. Pomyślałam, że to dobra okazja do tego, żeby poprawić nasze stosunki. –uśmiechnęła się.
 -Chyba cię popieprzyło. Nie zagram z tobą. Nie ma takiej opcji.
Poszedł do Angie i zrezygnował z roli. Później zaczął się zastanawiać, co zrobić z panną Ferro.
            Siedziała na ławce z twarzą ukrytą w dłoniach. Natalia podeszła do niej niepewnie, bojąc się, że znowu dostanie za coś ochrzan.
 -Ludmi...
Blondynka spojrzała na nią wzrokiem pełnym bólu.
 -Naty... Przepraszam cię. Przepraszam za to, że byłam taka okropna. Tak bardzo mi przykro.
Natalia nie wiedziała, co powiedzieć. Wielka Ludmiła Ferro, Supernova, najpopularniejsza dziewczyna w szkole, która nigdy się nie liczyła ze zdaniem kogoś innego, ją przeprasza. Przez dłuższą chwilę, w milczeniu, obserwowała grę mięśni na twarzy Ludmiły. Widziała, że czeka z napięciem na odpowiedź. Stwierdziła, że jej żal jest szczery. Usiadła koło przyjaciółki i mocno ją przytuliła. Wybaczyła jej. Gdy Ludmiła opowiedziała o Leonie i pracy w schronisku, ucieszyła się, że w końcu przejrzała na oczy i teraz będzie całkiem inną osobą. Lepszą osobą.
 -Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. –uśmiechnęła się pocieszająco.
 -Oby Naty...
            Razem poszły do sali Angie, gdzie nauczycielka miała zdecydować, kto zagra tytułowego Kopciuszka i Księcia. Czuła na sobie wzrok Leona, ale postanowiła, że nie będzie na niego zwracać uwagi. Siedziała z zaciętą miną obok Naty i patrzyła przed siebie.
 -Powiem wam, że moje plany się posypały. –zaczęła Angie. -Postanowiłam, że główną parę zagra Violetta i Leon, ale niestety on zrezygnował, a Viola się obraziła i gdzieś sobie poszła. W takim wypadku nie zostaje mi nic innego, jak wybrać kogoś zamiast nich. –westchnęła.
Ludmiła spojrzała na Leona. Nie chciał zagrać z Violettą? Czy to możliwe, że ze względu na nią? Potrząsnęła głową. Nie łudź się Lu... Skarciła się w myślach.
 -Ciekawe kogo wybiorą... –szepnęła jej do ucha Naty.
Zrobi to! Powoli podniosła się z krzesła. Znowu była w centrum uwagi, ale tym razem nie sprawiło jej to przyjemności. Zależało jej tylko na uwadze Leona. Reszta się nie liczyła.
 -Ludmiła? Chcesz nam coś powiedzieć?
 -Pewnie, że to ona najlepiej nadaje się do roli. –ktoś parsknął.
Zignorowała go i wzięła głęboki oddech. To, co chce zrobić będzie wielkim krokiem.
            Patrzył na nią i czekał. Już wcześniej postanowił, że mimo jej paskudnego charakteru, chce z nią być. Miał nadzieję, że z czasem jego miłość sprawi, że Ludmiła będzie dla wszystkich uprzejma i będzie się dało ją lubić.
 -Chciałam zaproponować Naty. –spojrzała na brunetkę, która szeroko otworzyła usta.
 ‑Uważam, że ma niesamowity talent. –uśmiechnęła się do przyjaciółki.
Nie spodziewał się tego. Nikt się nie spodziewał. Był z niej cholernie dumny. Po tym jak Angie skończyła zebranie i ogłosiła, że to Naty i Maxi będą grać głównych bohaterów, szybko podszedł do Ludmiły.
 -Posłuchaj...
 -Nie mam ochoty! –wycedziła przez zęby. –Idź sobie do Violetty! Ludmiła odchodzi. Pstryknęła palcami i już miała wyjść, ale chwycił ją za ramiona i postawił przed sobą.
 -Ludmiła zostaje... –popatrzył jej w oczy i się uśmiechnął. –Kocham cię.
Kochał ją! Zapomniała już, że jest na niego zła. Zarzuciła mu ręce na szyję i sięgnęła wargami jego ust.
 -Ja też cię kocham.

piątek, 4 lipca 2014

Epilog.


            Oparła się o futrynę i patrzyła, jak jej mała córeczka podbiega do niego i obejmuje rączkami jego nogi. On odłożył garnek, który właśnie kończył myć, zakręcił wodę i wytarł ręce. Wziął małą w ramiona i zaczął obsypywać jej delikatną twarzyczkę drobnymi pocałunkami. Dziewczynka co chwilę słodko chichotała.
 -Kocham cię tatusiu. –powiedziała, zanosząc się śmiechem.
 -Ja ciebie też, Maria.
Violetta uśmiechnęła się. Jej serce było wypełnione po brzegi bezgraniczną miłością do tych dwojga ludzi o takich samych zielonych oczach. Cały jej świat skupiał się na kochanym mężu i uroczej córeczce.
            Podeszła do nich, zmuszona przerwać tą dawkę czułości. Musieli już wychodzić, jeśli nie chcieli się spóźnić na imprezę urodzinową syna Fran i Tomasa.
 -Musimy już wychodzić. Theo czeka na nas.
 -Mogę zabrać książeczkę? –spytała mała.
 -Pewnie.
Dziewczynka pobiegła do swojego pokoju i po chwili wróciła ze swoją ulubioną opowieścią o przygodach Cynki Dzwoneczek. Spakowała ją do plecaczka w kształcie misia i chwytając rodziców za ręce, ruszyła na urodziny swojego kolegi.

            Fran nie mogła uwierzyć, że to już ósme urodziny jej małego synka. Przecież jeszcze nie tak dawno Tomas przyjechał po nich do szpitala... I wrócili do domu we trójkę. Dobrze pamiętała tę malutką pulchną buźkę, pomarszczone, czerwone czółko i łysą główkę. A teraz...
 -Co się stało Fran? Czemu płaczesz? –zaniepokoił się Tomas.
 -Bo Theo jest już taki duży... –pociągnęła nosem. –A niedawno nie umiał jeszcze chodzić.
Hiszpan uśmiechnął się i przygarnął żonę do siebie. Francesca uczepiła się jego ramienia, jakby od tego zależały losy świata. Oboje popatrzyli na syna, któremu Luca robił właśnie koronę z balonów. Mały uwielbiał te balonowe wygłupy wujka. Brat Francesci był wniebowzięty. Ktoś w końcu docenił jego talent.

            Głośne pretensje za raz, dwa, trzy...
 -Gabriel!
Jej głos rozniósł się po całym domu. Nie zdziwiłby się, gdyby usłyszeli ją sąsiedzi. Uśmiechnął się pod nosem. Uwielbiał ją drażnić.
 -Ile. Razy. Mam. Ci. Powtarzać. –akcentowała każde słowo. –Że masz opuszczać tę cholerną deskę?! Czy to naprawdę takie trudne?
 -Nie. –Gabe podszedł do Camili i objął ją w pasie. –Ale ślicznie wyglądasz, jak się złościsz.
 -Idiota.
 -Ale wasz idiota. –pocałował ją czule, a potem pogładził zaokrąglony brzuszek żony.
Gdyby kilka lat temu, ktoś powiedziałby mu, że będzie szczęśliwym mężem i ojcem, wyśmiałby go. Teraz nie wyobrażał sobie życia bez rudowłosej żony i dziecka, które za cztery miesiące ma przyjść na świat.
 -Będzie miał na imię Logan.
 -Nie ma mowy! Nie nazwę dziecka imieniem jakiegoś rosomaka!
Wzniósł oczy ku niebu. Nie chciał wołać do syna Klaus, tak jak sobie wymarzyła. Już on się postara, żeby Camila zmieniła zdanie. Pierwsze co zrobi, to zakaże jej oglądania tych seriali.

            Kiedy już wszyscy zebrali się w ogrodzie państwa Heredia, Francesca wniosła wielki tort w kształcie samochodu. Do jego dachu wbite było osiem świeczek. Theo zdmuchnął wszystkie za jednym razem, a goście zaśpiewali mu Qué los cumplas feliz.
 -Theo, weź Marie i idźcie się pobawić. –Tomas zwrócił się do syna.
Mały wywrócił oczami, ale wziął córkę Violetty i Leona za rączkę i pociągnął na trampolinę.
 -To wywracanie oczami... –Philip szepnął do ucha Agus. -...to chyba u was rodzinne.
Zaśmiała się. Chwyciła jego dłoń i splotła ich palce.
 -Uczy się od najlepszych.
 -Niewątpliwe. –musnął delikatnie jej skroń.
Agus nie mogła uwierzyć, że już tyle lat są z Philipem. W przyszłym roku zamierzali się pobrać. Trochę obawiała się tego, że po tak długim czasie, miłość gdzieś uleci, a zostanie przyzwyczajenie, że ktoś przy niej jest. Ale nic z tych rzeczy. Oboje każdego dnia odkrywali się na nowo. Żar, który pojawił się w ich sercach, kiedy byli uczniami Studio21, zapoczątkował wielki płomień, który codziennie podsycali jeszcze bardziej. Oboje cieszyli się, z tego że ich pierwsza miłość, okazała się tą ostatnią.

            Gdyby miłość i muzyka miały zapach, jego największe natężenie byłoby właśnie w tym niewielkim ogrodzie. Unosiłby się nad głowami przyjaciół, którzy każdym gestem, każdym wyśpiewanym słowem, okazywali sobie nawzajem, jak ważni są dla siebie. Przygrywając na gitarze umilali sobie czas, wykonując wszystkie piosenki, które coś znaczyły w ich życiu. Bo w końcu ponad wszystko przekładali tylko dwie rzeczy... Solo amor y mil canciones.





***

Wszyscy lubimy szczęśliwe zakończenia...

Podziękowania...
Dla Periwinkle za to, że była od początku do końca i do późnych godzin nocnych szukała dla mnie odpowiednich obrazków;
Dla Carmen E. za to, że jako pierwsza zostawiła komentarz i rozsławiła moją historię;
Dla Ciebie za każde napisane słowo, każde wyświetlenie, za obecność.

sobota, 28 czerwca 2014

55.


Leon

            Co można robić w dzień, w którym twoja dziewczyna wychodzi za mąż? Ja znalazłem pare wyjść, ale skorzystałem chyba z tych dwóch najmniej ciekawych. Po pierwsze można się upić do nieprzytomności, co uczyniłem już wczoraj. Niestety srogo teraz za to płacę, bo oprócz pulsującego bólu głowy i wstrętu do alkoholu, wróciła do  mnie myśl, że właśnie dzisiaj nieodwracalnie ją stracę. A ta druga opcja? Co jeszcze można robić? Oczywiście katować się wspomnieniami, bo jestem masochistą. Dlatego włóczę się po mieście, odwiedzając wszystkie miejsca, które mi się z nią kojarzą. I tak na przykład właśnie tutaj uratowałem ją przed deskorolką, a tam uczyłem jeździć na rowerze. Logiczne, że nie mogłem ominąć mojego ulubionego miejsca w parku - punktu kulminacyjnego mojej wycieczki. Podszedłem do ławki, na której pierwszy raz ją pocałowałem, i ją kopnąłem. Zamknąłem na chwilę oczy, chyba tylko po to, żeby upewnić się, że mam tam obraz Violetty. Czuję niemiły ucisk, bo wiem, że już do mnie nie wróci. Ta myśl utkwiła mi, jak grot w plecach. I to w takim miejscu, że nie mogę go dosięgnąć i wyciągnąć. Chyba już do końca mojego życia będzie mnie tam uwierał...
            Usiadłem na tej pieprzonej ławce. Mocno zacisnąłem szczęki. Naprawdę zostało mi tylko użalanie się nad sobą? Nie! Nie będę tego robił do cholery! Już wystarczająco dużo czasu na to straciłem. A przecież powinienem po nią jechać!  Zjawić się w kościele, może nie ma białym koniu, ale na motocyklu, i ją porwać sprzed ołtarza. Załatwię nam lewe paszporty. Ona będzie Helga, ja Hanzel i uciekniemy. Uciekniemy daleko stąd. Tak, żeby nikt, nigdy nas nie znalazł. Może Kajmany? Nie... To za blisko... Może Nowa Zelandia? Zaczniemy tam wszystko od nowa. Bez żadnych przeszkód. Tylko, żeby się na to zgodziła... Powinienem zrobić tak od razu, a nie gadać jej te bzdury, że z mojej strony to była tylko gra. Mam nadzieję, że jeszcze nie jest za późno, żeby odzyskać jej zaufanie... Mam nadzieję, że będzie mi w stanie wybaczyć te wszystkie krzywdy, które jej wyrządziłem.
            Zerwałem się na równe nogi. Naprawdę miałem zamiar ją uprowadzić, ale kiedy się odwróciłem, ujrzałem ją. Serce stanęło mi na chwilę. Wbiegała do parku śliczna, jak anioł. Miała na sobie białą suknię ślubną. W pośpiechu wypinała spinki z włosów, które potargał wiatr. Potknęła się, gdy materiał zaplątał się wokół jej nóg, ale zdołała utrzymać równowagę. Ludzie zatrzymywali się, gapiąc na nią i coś sobie szeptając. Ktoś wyciągnął telefon i zrobił jej zdjęcie. Wywołała niemałą sensację. Gdy podniosła głowę, jej wzrok zatrzymał się na mnie. Zorientowałem się, że przestałem oddychać. Głośno wypuszczałem powietrze, gdy Violetta podchodziła coraz bliżej.
 -Violu... –miałem sucho w ustach.
 -Nic nie mów. –powstrzymała mnie ruchem dłoni. –Wiem już wszystko. –uśmiechnęła się do mnie.
Boże... Jak ja tęskniłem za tym uśmiechem, za tym blaskiem w oczach. Nie mogłem uwierzyć, że stoi tutaj przede mną. Bałem się jej dotknąć, bo przerażała mnie myśl, że kiedy to zrobię, rozpłynie się w powietrzu. Ale zaraz, zaraz... Jak to wszystko wie? Zmarszczyłem brwi.
 -Co wiesz? –spytałem.
            Lara opowiedziała jej, co wydarzyło się pomiędzy Diegiem, a mną. A tyle razy mi obiecywała, że tego nie zrobi. Tylko czy teraz mogę mieć do niej jakieś pretensje? Chyba musiałbym zgłupieć do reszty. Przecież nie odwdzięczę się jej do końca życia! Gdyby nie ona, straciłbym Violettę.
 -Wybaczysz mi kiedyś? -spytałem niepewnie.
 -Już ci wybaczyłam!
Violetta rzuciła mi się na szyję i zaczęła mnie całować. Tak dobrze było mieć ją znowu w ramionach. Idealnie do nich pasowała.
 -Dziękuję ci. –szepnęła.
 -Za co? Za to, że cię skrzywdziłem? –zdziwiłem się.
Nigdy sobie tego nie wybaczę...
 -Za to, że chciałeś mnie chronić. Przecież wiem, że cierpiałeś tak samo, jak ja.
Przytuliłem ją mocno. Teraz już będzie wszystko dobrze. Po pokonaniu tylu przeciwności, należy nam się szczęśliwe zakończenie.
 -Te amo, Leon.
 -Yo también.
 -Tu también que?
Zaśmiałem się.
 -Que yo también te amo.
            Wiem, że nadejdzie taki czas, kiedy będziemy śmiać się z całej tej sytuacji. Z każdego nieporozumienia, niedopowiedzenia. Ze wszystkich tych złych rzeczy, które chciały definitywnie zakończyć ten związek. Teraz możemy pokazać im środkowy palec i poprosić, żeby pocałowały nas w dupę. Bo prawdziwa miłość przetrwa każdą burzę. Trzeba tylko po prostu się kochać. Nie za to dobre, co dostajemy od drugiej osoby, ale pomimo tego złego. Pomimo tego, że czasem wzajemnie się rani. To właśnie te ciężkie chwile są najważniejszym sprawdzianem dla uczucia. Na szczęście nam się udało przetrwać te wszystkie sztormy i po długiej tułaczce, w końcu bezpiecznie zawijamy do portu.
Odwiozłem Violettę do domu, żeby mogła się przebrać i spakować swoje rzeczy. Postanowiliśmy, że przeniesie się do mnie. W sumie to nie zniósłbym, gdyby była gdzieś daleko. Wpadłem do Studio, żeby przeprosić Pablo i poprosić o ponowne zatrudnienie. Nie odbyło się bez kazania na temat odpowiedzialności, ale w końcu zgodził się na mój powrót. Teraz zostało mi tylko do zrobienia jeszcze jedno.
            Wiedziałem, że znajdę ją na torze. To był jej pierwszy dom. Uśmiechnąłem się na jej widok. Nawet ubrana w zwiewną sukienkę, nie rozstawała się z płaską dziewiętnastką.
 -Hej, ktoś tu nie dotrzymał obietnicy, złożonej przyjacielowi.
Wzdrygnęła się na dźwięk mojego głosu i wypuściła klucz z ręki.
 -Leon, ale mnie wystraszyłeś.
Bez słów, które w tym momencie były zbędne, przyciągnąłem Larę do siebie i mocno przytuliłem. Zawdzięczam tej małej osóbce o twardych dłoniach i złośliwym charakterku, wszystko, co mam. Tak bardzo się cieszę, że pojawiła się w moim życiu. Taka przyjaciółka to najwspanialszy skarb. Mam nadzieję, że zawsze nią będzie. Nie wiem, jakbym sobie bez niej poradził. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać.
 -Jesteś najlepsza, wiesz?
 -Wiem. –błysnęła zębami w chytrym uśmiechu.
Musnąłem jej czoło. Uwielbiam ją.
            Violetta zasnęła wtulona we mnie. Mieliśmy obejrzeć coś razem w telewizji, ale zostawiła mnie dla Morfeusza. Okryłem ją szczelnie kocem i pocałowałem w czubek głowy. Miała dzisiaj ciężki dzień. W końcu nie codziennie ucieka się sprzed ołtarza. Jakiego farta trzeba w życiu mieć, żeby najgorszy dzień zamienił się w najlepszy? Chyba jestem w czepku urodzony.
Głaskając ją po ramieniu, przerzucałem stacje telewizyjne. Zatrzymałem wzrok na Deep’ie, który miał na głowie kapelusz, a na twarzy maskę, taką jaką nosił Zorro. Całość dopełniała kamizelka, nałożona na śnieżnobiałą koszulę, peleryna, rękawice i szpada. Stał na banerze reklamowym i rozmawiał z Brandon’em, który lata swojej młodości miał już za sobą.

Czy spotkałeś kiedyś kobietę, która wzbudziła w tobie taką miłość, że to uczucie zawładnęło wszystkimi twoimi zmysłami? Oddychasz nią, smakujesz... W jej oczach widzisz swoje nienarodzone dzieci. Wiesz, że twoje serce znalazło wreszcie dom. Twoje życie rozpoczyna się z nią, a bez niej na pewno się skończy.

Spojrzałem na Violettę i uśmiechnąłem się. Spotkałem taką kobietę, Don Juanie De Marco.