sobota, 28 czerwca 2014

55.


Leon

            Co można robić w dzień, w którym twoja dziewczyna wychodzi za mąż? Ja znalazłem pare wyjść, ale skorzystałem chyba z tych dwóch najmniej ciekawych. Po pierwsze można się upić do nieprzytomności, co uczyniłem już wczoraj. Niestety srogo teraz za to płacę, bo oprócz pulsującego bólu głowy i wstrętu do alkoholu, wróciła do  mnie myśl, że właśnie dzisiaj nieodwracalnie ją stracę. A ta druga opcja? Co jeszcze można robić? Oczywiście katować się wspomnieniami, bo jestem masochistą. Dlatego włóczę się po mieście, odwiedzając wszystkie miejsca, które mi się z nią kojarzą. I tak na przykład właśnie tutaj uratowałem ją przed deskorolką, a tam uczyłem jeździć na rowerze. Logiczne, że nie mogłem ominąć mojego ulubionego miejsca w parku - punktu kulminacyjnego mojej wycieczki. Podszedłem do ławki, na której pierwszy raz ją pocałowałem, i ją kopnąłem. Zamknąłem na chwilę oczy, chyba tylko po to, żeby upewnić się, że mam tam obraz Violetty. Czuję niemiły ucisk, bo wiem, że już do mnie nie wróci. Ta myśl utkwiła mi, jak grot w plecach. I to w takim miejscu, że nie mogę go dosięgnąć i wyciągnąć. Chyba już do końca mojego życia będzie mnie tam uwierał...
            Usiadłem na tej pieprzonej ławce. Mocno zacisnąłem szczęki. Naprawdę zostało mi tylko użalanie się nad sobą? Nie! Nie będę tego robił do cholery! Już wystarczająco dużo czasu na to straciłem. A przecież powinienem po nią jechać!  Zjawić się w kościele, może nie ma białym koniu, ale na motocyklu, i ją porwać sprzed ołtarza. Załatwię nam lewe paszporty. Ona będzie Helga, ja Hanzel i uciekniemy. Uciekniemy daleko stąd. Tak, żeby nikt, nigdy nas nie znalazł. Może Kajmany? Nie... To za blisko... Może Nowa Zelandia? Zaczniemy tam wszystko od nowa. Bez żadnych przeszkód. Tylko, żeby się na to zgodziła... Powinienem zrobić tak od razu, a nie gadać jej te bzdury, że z mojej strony to była tylko gra. Mam nadzieję, że jeszcze nie jest za późno, żeby odzyskać jej zaufanie... Mam nadzieję, że będzie mi w stanie wybaczyć te wszystkie krzywdy, które jej wyrządziłem.
            Zerwałem się na równe nogi. Naprawdę miałem zamiar ją uprowadzić, ale kiedy się odwróciłem, ujrzałem ją. Serce stanęło mi na chwilę. Wbiegała do parku śliczna, jak anioł. Miała na sobie białą suknię ślubną. W pośpiechu wypinała spinki z włosów, które potargał wiatr. Potknęła się, gdy materiał zaplątał się wokół jej nóg, ale zdołała utrzymać równowagę. Ludzie zatrzymywali się, gapiąc na nią i coś sobie szeptając. Ktoś wyciągnął telefon i zrobił jej zdjęcie. Wywołała niemałą sensację. Gdy podniosła głowę, jej wzrok zatrzymał się na mnie. Zorientowałem się, że przestałem oddychać. Głośno wypuszczałem powietrze, gdy Violetta podchodziła coraz bliżej.
 -Violu... –miałem sucho w ustach.
 -Nic nie mów. –powstrzymała mnie ruchem dłoni. –Wiem już wszystko. –uśmiechnęła się do mnie.
Boże... Jak ja tęskniłem za tym uśmiechem, za tym blaskiem w oczach. Nie mogłem uwierzyć, że stoi tutaj przede mną. Bałem się jej dotknąć, bo przerażała mnie myśl, że kiedy to zrobię, rozpłynie się w powietrzu. Ale zaraz, zaraz... Jak to wszystko wie? Zmarszczyłem brwi.
 -Co wiesz? –spytałem.
            Lara opowiedziała jej, co wydarzyło się pomiędzy Diegiem, a mną. A tyle razy mi obiecywała, że tego nie zrobi. Tylko czy teraz mogę mieć do niej jakieś pretensje? Chyba musiałbym zgłupieć do reszty. Przecież nie odwdzięczę się jej do końca życia! Gdyby nie ona, straciłbym Violettę.
 -Wybaczysz mi kiedyś? -spytałem niepewnie.
 -Już ci wybaczyłam!
Violetta rzuciła mi się na szyję i zaczęła mnie całować. Tak dobrze było mieć ją znowu w ramionach. Idealnie do nich pasowała.
 -Dziękuję ci. –szepnęła.
 -Za co? Za to, że cię skrzywdziłem? –zdziwiłem się.
Nigdy sobie tego nie wybaczę...
 -Za to, że chciałeś mnie chronić. Przecież wiem, że cierpiałeś tak samo, jak ja.
Przytuliłem ją mocno. Teraz już będzie wszystko dobrze. Po pokonaniu tylu przeciwności, należy nam się szczęśliwe zakończenie.
 -Te amo, Leon.
 -Yo también.
 -Tu también que?
Zaśmiałem się.
 -Que yo también te amo.
            Wiem, że nadejdzie taki czas, kiedy będziemy śmiać się z całej tej sytuacji. Z każdego nieporozumienia, niedopowiedzenia. Ze wszystkich tych złych rzeczy, które chciały definitywnie zakończyć ten związek. Teraz możemy pokazać im środkowy palec i poprosić, żeby pocałowały nas w dupę. Bo prawdziwa miłość przetrwa każdą burzę. Trzeba tylko po prostu się kochać. Nie za to dobre, co dostajemy od drugiej osoby, ale pomimo tego złego. Pomimo tego, że czasem wzajemnie się rani. To właśnie te ciężkie chwile są najważniejszym sprawdzianem dla uczucia. Na szczęście nam się udało przetrwać te wszystkie sztormy i po długiej tułaczce, w końcu bezpiecznie zawijamy do portu.
Odwiozłem Violettę do domu, żeby mogła się przebrać i spakować swoje rzeczy. Postanowiliśmy, że przeniesie się do mnie. W sumie to nie zniósłbym, gdyby była gdzieś daleko. Wpadłem do Studio, żeby przeprosić Pablo i poprosić o ponowne zatrudnienie. Nie odbyło się bez kazania na temat odpowiedzialności, ale w końcu zgodził się na mój powrót. Teraz zostało mi tylko do zrobienia jeszcze jedno.
            Wiedziałem, że znajdę ją na torze. To był jej pierwszy dom. Uśmiechnąłem się na jej widok. Nawet ubrana w zwiewną sukienkę, nie rozstawała się z płaską dziewiętnastką.
 -Hej, ktoś tu nie dotrzymał obietnicy, złożonej przyjacielowi.
Wzdrygnęła się na dźwięk mojego głosu i wypuściła klucz z ręki.
 -Leon, ale mnie wystraszyłeś.
Bez słów, które w tym momencie były zbędne, przyciągnąłem Larę do siebie i mocno przytuliłem. Zawdzięczam tej małej osóbce o twardych dłoniach i złośliwym charakterku, wszystko, co mam. Tak bardzo się cieszę, że pojawiła się w moim życiu. Taka przyjaciółka to najwspanialszy skarb. Mam nadzieję, że zawsze nią będzie. Nie wiem, jakbym sobie bez niej poradził. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać.
 -Jesteś najlepsza, wiesz?
 -Wiem. –błysnęła zębami w chytrym uśmiechu.
Musnąłem jej czoło. Uwielbiam ją.
            Violetta zasnęła wtulona we mnie. Mieliśmy obejrzeć coś razem w telewizji, ale zostawiła mnie dla Morfeusza. Okryłem ją szczelnie kocem i pocałowałem w czubek głowy. Miała dzisiaj ciężki dzień. W końcu nie codziennie ucieka się sprzed ołtarza. Jakiego farta trzeba w życiu mieć, żeby najgorszy dzień zamienił się w najlepszy? Chyba jestem w czepku urodzony.
Głaskając ją po ramieniu, przerzucałem stacje telewizyjne. Zatrzymałem wzrok na Deep’ie, który miał na głowie kapelusz, a na twarzy maskę, taką jaką nosił Zorro. Całość dopełniała kamizelka, nałożona na śnieżnobiałą koszulę, peleryna, rękawice i szpada. Stał na banerze reklamowym i rozmawiał z Brandon’em, który lata swojej młodości miał już za sobą.

Czy spotkałeś kiedyś kobietę, która wzbudziła w tobie taką miłość, że to uczucie zawładnęło wszystkimi twoimi zmysłami? Oddychasz nią, smakujesz... W jej oczach widzisz swoje nienarodzone dzieci. Wiesz, że twoje serce znalazło wreszcie dom. Twoje życie rozpoczyna się z nią, a bez niej na pewno się skończy.

Spojrzałem na Violettę i uśmiechnąłem się. Spotkałem taką kobietę, Don Juanie De Marco.

8 komentarzy:

  1. Tinkerbell!
    Ty wiesz, że cudownie piszesz, prawda?
    To naprawdę niesamowity rozdział!
    Boże! Jak ja się cieszę, że Viola wybaczyła Leonowi <3
    On jest kochany.
    Jednak Leoś to tylko jedna połówka jabłka.
    Razem ze swoja dziewczyną tworzą wyjątkową całość ♥
    A przynajmniej, na twoim blogu ;)

    Całuski
    An ;* (YoEspanolAmor)

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniołku,

    staram się odtworzyć wypowiedź, którą napisałam uprzednio, gdyż Internet dziś nie funkcjonuje idealnie, przez co muszę powtarzać pisanie poszczególnych słów, za pomocą których chcę przekazać ci coś niezwykle istotnego. Coś, bez czego nie mogę się obyć.
    Kochanie, lekkość, z jaką przychodzi ci pisanie jest godna pozazdroszczenia, naprawdę.
    Podpisuję się pod wypowiedzą mojej poprzedniczki, gdyż zawarta jest w niej tylko i wyłącznie czysta prawda.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzwoneczku,
    długo mnie tu nie było, wiem, bardzo długo, przepraszam, jakoś nie mogłam zgrać się ani z weną ani z czasem, czytałam jednak każdy rozdział, czytam Twojego bloga odkąd zaczęłam prowadzić własnego więc już ponad dobre pół roku i przez ten cały czas jestem pod ogromnym wrażeniem Twojego stylu, pomysłów, fabuły, cudownych postaci jakie nam wykreowałaś, w tym moich ulubieńców - Philipa i Agus oraz tych znanych nam już bliżej z serialu jak Violetta, Leon, Francesca czy Tomas tyle że u Ciebie są o wiele bardziej dopracowani, dojrzalsi. Leon i Violetta, ukazałaś ich piękną, prawdziwą, szczerą miłość, o wiele lepszą niż ta serialowa. Lara jest bezkonkurencyjna, po raz kolejny im pomogła. Leon ma szczęście że ma ją przy sobie. A Violetta mu wybaczyła.. Zranił ją, tak, niewątpliwie ale chciał dobrze, chciał ją chronić. Wtedy w szpitalu nie myślał racjonalnie, bał się o nią. Don Juan De Marco... Uwielbiam Twoje poczucie humoru, wiesz? Wszystkie te opisy uczuć, emocji, przeżyć wewnętrznych bohaterów, ich myśli... Pisanie jest naprawdę rzeczą która świetnie Ci wychodzi, zazdroszczę i to bardzo. Nie będę więc niepotrzebnie przedłużać, czekam na dalsze losy moich ulubionych bohaterów, życzę Ci miłych wakacji i dużo, dużo weny, pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć, Dzwoneczku.
    Nawet nie będę próbowała cię przepraszać, bo nie ma takich słów, które by wystarczająco trafnie określiły, jak bardzo mi głupio. Podobnie jak ja nie mam wymówek, dlaczego nie komentowałam od jakichś stu lat. No, jest jedna - lenistwo, ale czy warto się tym chwalić?...
    W każdym razie pominę wstęp, w którym błagam cię o wybaczenie, bo byłby dużo dłuższy niż reszta tego komentarza, który i tak jest lichy i beznadziejny. Zatem ad rem.
    Jezu, jak ja kocham to twoje poczucie humoru. Nawet jeśli opis w teorii dotyczy poważnej sprawy - zawsze są w nim takie iskierki, które umilają czytanie i nie pozwalają się nudzić nawet przez chwilę.
    I to, jak świetnie dopasowujesz styl mówienia do konkretnej postaci - są dzięki temu takie żywe. I sposób myślenia facetów, zwłaszcza Gabe'a - no genialne, nie da się nie śmiać. León też jest tu świetny, niby z jednej strony taki opiekuńczy misiek, taki przy którym można by się w spokoju zestarzeć - a z drugiej zdecydowany, twardy facet. I silny psychicznie, co widać w całym tym wątku, który właśnie trwał. To musi być miłość, kiedy wybiera się dobro drugiej osoby zamiast własnego, nawet kosztem szczęścia. Dobrze, że wszystko skończyło się pięknie, że prawda wyszła na jaw i wszyscy są happy. Dzięki Larze - to taki straszny ewenement, pewnie już kiedyś to mówiłam. Zwykle na blogach o Leonetcie Lara jest postacią negatywną. A na blogach, w których Larę stawia się w dobrym świetle, zwykle albo Leonetty nie ma, albo Vilu jest tą złą bohaterką. A ty połączyłaś bardzo zgrabnie i wątek przyjaźni Leóna i Lary, i miłość do V.
    Wilk syty i owca cała. A ty jesteś geniuszem.
    Swoją drogą zastanawiałam się przez moment, skąd wytrzasnęłaś zdjęcie elegancko ubranej Lary. A potem zobaczyłam, że to Highway - i wszystko jasne. :D

    Ech, co jeszcze mogę dodać? Piszesz świetnie, na każdy rozdział rzucam się jak Matias na kanapki i nie mogę się doczekać następnego.

    Więc życzę dużo, dużo weny - w wakacje też trzeba coś czytać. :D

    OdpowiedzUsuń
  5. no! i tak powinno być od początku :) Leon mógł wcześniej wpaść na pomysł z porwaniem, to by się nie musieli tyle męczyć ;p na szczęście wszystko się ładnie wyjaśniło i para znowu jest razem :) i tym razem, mam nadzieję, że już na dobre i bez żadnych przeszkód :)
    ich miłość jest tak piękna i silna, że musiała to wszystko przetrzymać :)
    Periwinkle;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochana.
    Przybyłam i ja. Przepraszam, że dopiero teraz, ale wcześniej po prostu nie mogłam...
    W sumie, dobrze wiesz, że ja wiedziałam, co się wydarzy, bo mi zdradziłaś, co nie co, ale i tak jestem zafascynowana tym rozdziałem. Bardzo mi się podobał. Naprawdę. Leon i jego myślenie. Oj Leoś, Leoś. Musiałeś,, mieć wielkiego kaca, aby dojść do wniosku, że nie można użalać się nad sobą, tylko trzeba wziąć się w garść i zrobić to, co trzeba. Plus dla niego, że obudził się ze swojego zimowego snu i wpadł na pomysł, aby przyjechac na motorze pod kościół i porwać swoją ukochaną. Co prawda, nie musiał juz tego robić, ale miał taki zamiar, a to już jest plus. Najważniejsze jest jednak, że się spotkali, że do żadnego ślubu nie doszło i nie dojdzie. Swoją drogą, skoro Violka, miała już na sobie suknię ślubną, to mogli wpaść do pierwszego lepszego kościoła i się pobrać:D Ślub, mieliby z głowy. Ale bardzo się cieszę, że znowu są razem, że znowu w ich życiu panuje szczęście. Po tylu nieszczęściach. zawirowaniach, wreszcie mają to na co zasłuzyli. Ich miłość przetrwała najgorsze i to najważniejsze. Teraz, nic ich nie rozdzieli. Będą razem już do końca. Nie ma już Diego. Są tylko oni.

    Kochanie, przepraszam za tak marny komentarz.
    Czekam na kolejną publikację.
    Całuję mocno, Ag <3

    OdpowiedzUsuń
  7. świetny rozdzial

    OdpowiedzUsuń
  8. Piszesz najlepiej pod słońcem

    OdpowiedzUsuń