poniedziałek, 30 grudnia 2013

32.

Francesca

Spojrzałam na nią zdziwiona. Chyba nie zamierzała kupić tej sukienki? Doskonale wiedziałam, że chce go uwieść, ale to, co miała na sobie było lekką przesadą. Ten kawałek szmaty więcej odkrywał niż zakrywał, a do tego kosztował tyle, że musiałabym tyrać w Resto, jak jakiś muł, żeby mnie było na niego stać. Gdy oznajmiłam to Camili, tylko się roześmiała.
 -Mówi się tyrać jak wół! –przyglądała się sobie w lustrze. –Może masz rację... Lepiej, żeby nie odkrywać za dużo i zostawić coś jego wyobraźni.
Jakoś nie mogło do mnie dotrzeć to, że moja przyjaciółka postanowiła usidlić Gabriela i zaciągnąć go przed ołtarz. Za każdym razem, kiedy opowiadała, jak to wyznawała mu swoje uczucia, czy też (o zgrozo!) rzucała się na niego, jak jakaś wygłodniała lwica, myślałam, że stroi sobie ze mnie i z Violetty żarty. Byłam szczerze przerażona faktem, że mówiła całkiem na serio. Może jestem trochę staroświecka, ale uważam, że to mężczyzna powinien walczyć o serce kobiety. To on powinien się starać ją zdobyć i powoli w sobie rozkochiwać. Camila starała mi się wytłumaczyć, że teraz czasy się zmieniły i kobiety nie powinny bać się stawiać pierwszego kroku. W końcu mamy równouprawnienie.
 -Rozumiesz Fran... –mówiła, gdy szłyśmy do kolejnego sklepu. –kobiety takie jak my, piękne i inteligentne, są dużym wyzwaniem dla facetów. Bo przecież dużo łatwiej im poderwać jakąś głupiutką siksę na dyskotece. Nas się boją.
 -Boją? –nie rozumiałam.
 -Tak, właśnie tak. Boją się nas, bo nie dajemy sobą manipulować. Znamy swoją wartość i nie chcemy wiązać się z byle kim. Obawiają się tego, że nie będziemy siedzieć cicho, jak potulne kury domowe, tylko postawimy na swoim.
            Westchnęłam... Ja to chyba chciałabym być taką kurą domową. Nie chodzi mi w sumie o to, żeby siedzieć cały czas w kuchni, na zmianę gotując i zmywając naczynia, a jeżeli chciałybyśmy na chwilę zmienić otoczenie, to pozostaje przecież jeszcze pranie, prasowanie i sprzątanie. To wcale nie tak. Po prostu marzy mi się przytulne gniazdko rodzinne, do którego mąż będzie biegł po pracy z uśmiechem, bo przecież czeka tam na niego kochająca żona i dzieciaki. Moja przyjaciółka jest silną, niezależną kobietą. Lubi wyzwania. Ja chciałabym kogoś, kto się mną zaopiekuje. Chciałam rodzinnego ciepła i ramion, w których znajdę ukojenie. Tylko czy to jeszcze możliwe? Przez Marco zaczęłam się bać miłości... Nie ufałam już mężczyznom. Każdy z nich mógł się okazać, taki jak on. Wiem, że to krzywdzące dla wielu, że tak ich wpycham do jednego worka z napisem „zdrajcy”, ale za nic na świecie, nie chciałabym znowu przeżywać tego samego.
 -A jak tam sprawy z Tomasem?
 -No dobrze.
 -Doszło już do czegoś między wami? –Camila spojrzała na mnie uważnie.
 -Cami, jesteśmy przyjaciółmi.
 -Taa.. I dlatego zaprasza cię na randki. –uśmiechnęła się szyderczo.
Sama nie bardzo wiedziałam, co o tym myśleć. Pare razy gdzieś razem wyszliśmy, ale Tomas nigdy nie był nachalny. Nie próbował się do mnie zbliżyć bardziej niż zwykle, więc te „randki” traktowałam jako przyjacielskie wypady. Nie potrafiłam sobie wyobrazić nas razem. No dobrze... Może potrafiłam, ale wtedy miałam siedemnaście lat i uczyłam się w Studio.
 -Telefon ci zawibrował. –moja przyjaciółka szturchnęła mnie w ramię. –Coś ty dzisiaj taka zamyślona?
 -A takie tam... Nic ważnego. –spojrzałam na telefon. –Tomas mnie potrzebuje.
 -To leć!
            Stał przed Resto i na mnie czekał. Widać było, że jest spięty. Szybko do niego podeszłam i spytałam, co się stało. Okazało się, że nęka go Ana, dziewczyna, z którą był kiedyś na randce. Podobno wielokrotnie jej tłumaczył, że nie chce mieć z nią nic wspólnego, ale ona nie daje mu spokoju. Z tego, co mi o niej opowiadał, stwierdziłam, że ma dość nietypowe zainteresowania. Może mógłby się nimi od niej zarazić. Roześmiałam się, gdy sobie wyobraziłam Tomasa wróżącego z kuli. Spojrzał na mnie pytająco, ale tylko machnęłam ręką. Dobrze, że nie umiał czytać w moich myślach.
 -Zrobisz to? –spytał.
 -No mogę udawać twoją dziewczynę, ale idziesz jutro za mnie na zmywak.
Jęknął, ale się zgodził. Zadowolona chwyciłam go za rękę i weszliśmy do baru, gdzie siedziała ta cała Ana. Zdębiałam na chwilę. Była śliczna. Miała na sobie czarną suknię do ziemi. Na ramiona zarzuciła fioletowy szal z frędzlami. Długie czarne włosy związała w koński ogon. Poruszała się z gracją pumy. Nie wiem, jak Tomi mógł chcieć się jej pozbyć. Ładnie by razem wyglądali. Dziewczyna zmarszczyła brwi i gniewnie na mnie spojrzała. Chyba nie podobało jej się to, że trzymamy się za ręce.
 -Tomas. –podeszła do nas. –Czemu nie odbierasz moich telefonów?
Jej ton był oskarżycielski. Przyznam, że zaczęłam się jej bać. Miała w oczach coś dzikiego...
 -A dzwoniłaś? –udawał głupka. –Jakoś tak ostatnio chodzę z głową w chmurach. –spojrzał na mnie prawie z miłością.
Przynajmniej tak bym pomyślała, gdybym nie wiedziała, że łączy nas tylko przyjaźń.
 -To jest Fran, moja dziewczyna. –uśmiechnął się.
W jej oczach zauważyłam zaskoczenie.
 -Dziewczyna. Rozumiem. –wróciła do stolika, by zabrać torebkę i wyszła.
Chyba nam się udało. Mam tylko cichą nadzieję, że nie będzie się na mnie teraz mścić... Nie chciałabym, żeby rzuciła na mnie jakąś straszliwą klątwę.
            Umówiłam się z Tomasem na ławce przed Studio21. Powiedział, że musimy porozmawiać. Spóźniał się już jakiś czas, ale wiedziałam, że przyjdzie. Z nudów zaczęłam obserwować wiewiórkę, która przeskakiwała z gałęzi na gałąź, trzymając coś w pyszczku. Z początku myślałam, że to orzeszek, ale gdy chwyciła rzecz w łapki, uświadomiłam sobie, że to kawałek kory. Jej ruda kita skojarzyła mi się z włosami Camili. Swoją drogą, ciekawe jak jej idzie z Gabrielem. Miała mu zrobić wieczorem niespodziankę...
 -Przepraszam, że się spóźniłem.
Odwróciłam się i zobaczyłam, że trzyma w rękach na wpół roztopione lody.
 -Była długa kolejka. Proszę. –podał mi wafelek z trzema kulkami lodów.
Kiwi, wanilia i czekolada. Byłam zdumiona, że wie jakie smaki lubię. Nie przypominałam sobie, żebyśmy kiedykolwiek o tym gadali. Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu, a potem Tomas zaczął mi dziękować za pomoc.
 -W sumie to prześliczna dziewczyna. –oblizałam kciuka, na którego kapnął mi roztopiony lód. –Czemu nie chciałbyś z nią spróbować?
 -Bo jestem zakochany w kimś innym. –popatrzył mi prosto w oczy.
Wstrzymałam oddech. Jakaś część mojej świadomości mówiła mi, że to we mnie się kocha. Druga część gwałtownie temu zaprzeczała. Po chwili usłyszałam te słowa...
 -Kocham cię. Nie jak przyjaciółkę. –dodał widząc moją minę. –To coś więcej.
 -Tomas, nie wchodzi się dwa razy do tej samej wanny!
Przytulił mnie mocno do siebie.
 -Rzeki, Fran... Rzeki. –szepnął mi do ucha. –Daj mi szansę. –poprosił.
Kiedyś zaczęłabym śpiewać i tańczyć, gdybym usłyszała takie wyznanie, ale już raz próbowaliśmy ze sobą być i nic z tego nie wyszło. Też go kocham, ale nie wiem czy wystarczająco, żeby się z nim związać...
 -Muszę to przemyśleć.
 -Dziękuję. –musnął mnie w skroń.

piątek, 27 grudnia 2013

31.

Agus

            Poparzyłam sobie język gorącą kawą. Siedziałyśmy z Glorią i łapałyśmy ostatnie w tym tygodniu promienie słońca, które przyjemnie muskały nasze twarze. Od jutra, jak zapowiadali meteorolodzy, miało się ochłodzić. Moja przyjaciółka cały czas gadała o przedstawieniu, które odniosło wielki sukces, i o moim pocałunku z Philipem. Była nim tak bardzo podekscytowana, że przez chwilę wydawało mi się, że to ją pocałował, a nie mnie.
 -Byliście tacy autentyczni! –objęła mnie ramieniem. –Tacy śliczni, tacy zakochani!
 -Chyba trochę przesadzasz...
 -A skąd! Mówię ci, powinniście być razem!
 -Przecież ja go nie lubię. –odparłam nie do końca z prawdą.
 Popatrzyła na mnie uważnie.
 -Nie lubisz? Wydawało mi się, że ostatnio się do siebie zbliżyliście.
Ach ta Gloria... Zawsze widzi za dużo i dopowiada sobie do tego swoją własną historię. No, ale muszę przyznać, że ostatnio lepiej się z nim dogaduję. Nie jest już taki arogancki i w sumie to miło mi się spędza czas w jego towarzystwie...
 -Może i nie skaczemy już sobie do oczu, ale to nic nie znaczy.
 -Ale ten pocałunek...
 -Ten pocałunek był tylko i wyłącznie pod publikę. Spójrz jak sama się nim zachwycasz. Wszyscy, którzy przyszli, zachowali się podobnie.
            Gloria posmutniała. Widać było, że strasznie jej zależy na tym, żebym się zeszła z Philipem. Przecież to niemożliwe. Widziałam, jak inne dziewczyny na niego patrzą. Jak się rumienią, gdy do którejś się uśmiechnie. Słyszałam, jak szeptały sobie w szkolnej łazience, jaki to jest wspaniały i ile by dały, żeby z nim być. Mógłby mieć każdą, której zapragnie. I mógłby je zmieniać jak skarpetki, gdyby się znudził. Mógłby... W sumie to nie widziałam go z żadną dziewczyną. Może nie był takim podrywaczem, na jakiego wygląda, albo żadna z uczących się tutaj nie przypadła mu do gustu, albo woli się spotykać z kimś spoza Studio. A może po prostu za dużo o nim myślę... To wszystko przez ten pocałunek... Długo nie chciałam się przyznać sama przed sobą, że poczułam coś, czego nie potrafiłam jeszcze zdefiniować. Gdy delikatnie złączył swoje usta z moimi, poczułam przyjemne mrowienie na wargach. Cała ta sytuacja bardzo mnie zaskoczyła. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego. To było coś więcej niż przyjemne ciarki na plecach, które zawsze dostawałam zatapiając się w dźwiękach skrzypiec. To było coś, przez co moje serce gwałtownie przyspieszyło... Ale, za nic w świecie, się do tego nie przyznam.
 -Dobrze całuje?
 -Gloria! –roześmiałam się i szturchnęłam ją w żebra.
 -No co? Byłam ciekawa...
 -Chyba dobrze. Nie mam do czego porównać. –podniosłam się ze schodów i na nią popatrzyłam.
 -Ach... –złożyła ręce jak do modlitwy. –Pierwszy pocałunek. Na deskach teatru. Przy pięknej muzyce i idealnym oświetleniu. Jakież to romantyczne!
Przewróciłam oczami. Moja przyjaciółka urodziła się o jakieś dwa wieki za późno.
            Prasując koszulę Tomasa, zastanawiałam się, czy mogłabym się zakochać w Philipie. I czy w ogóle, w moim wieku, możliwa jest taka prawdziwa miłość. Nie taka jak na kartkach Harlequin'a, ani w bajkach Disney’a, tylko taka, w której patrzy się na drugą osobę i wie, że to właśnie z nią chce się zestarzeć. Taka, w której kocha się nie za coś, ale pomimo czegoś. Przycisnęłam palcami powieki. Co ja mogę wiedzieć o miłości, jeżeli moją jedyną były od zawsze skrzypce? Postanowiłam się skupić na prasowaniu. Ostatnio stanowczo za dużo myśli krążyło po mojej głowie. I to takich, które nie szczególnie  mi się podobały.
            Z pokoju obok dobiegł mnie dźwięk mojej komórki. Pobiegłam tam i chwyciłam telefon do ręki. Philip. Ten to ma wyczucie. Ciekawe czego chce tym razem. Ostatnio, kiedy dzwonił, prosił mnie o pomoc w kupnie prezentu na urodziny mamy. Obeszliśmy chyba wszystkie możliwe sklepy w mieście, tylko po to, żeby później wrócić do pierwszego i kupić apaszkę, która od razu wpadła mi w oko, ale jemu niestety nie. Kiedy mu to wypomniałam, spojrzał na mnie z ukosa i stwierdził, że nic lepszego nie było, ale nic złego się nie stało, bo przynajmniej mogłam spędzić więcej czasu w jego towarzystwie. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
 -Słucham?
 -Cześć skrzypaczko. –przywitał mnie radośnie. –Co robisz?
 -Prasuję.
 -To zostaw to i chodź na spacer.
 -Teraz? Jest za zimno.
Pogoda za oknem nie zachęcała do przechadzek. Meteorolodzy tym razem się nie pomylili. Czekało nas kilka zimnych dni. Przez te zmiany klimatu, można było się spodziewać niewielkich opadów śniegu, co było niecodziennym zjawiskiem w Buenos Aires.
 -Ubierz czapkę. Czekam na zewnątrz. –rozłączył się.
Wyjrzałam przez okno i jęknęłam. Rzeczywiście stał przed domem. Zawsze musi wyjść na jego. Potrafi być niesamowicie upierdliwy. Nie będę się spieszyć. Niech sobie tam poczeka. Poczułam nagle swąd spalenizny. Szybko wróciłam do deski do prasowania i ogarnęła mnie trwoga. Wypaliłam dziurę w ulubionej koszuli Tomasa! Może się nie skapnie...
            Gdy wyszłam z domu zobaczyłam, wirujące w powietrzu, drobne płatki śniegu. Był on zapewne wywołany zetknięciem się wilgotnego niżu z mroźnym powietrzem, które docierało do nas znad Antarktydy. To było coś niesamowitego. Lubiłam śnieg, chociaż widziałam go tylko, gdy jeździliśmy w Alpy na narty z rodzicami. Miałam nadzieję, że będzie padał wystarczająco długo, żeby pokryć drogi białym puchem. Może uda mi się nawet zrobić aniołka?
 -Fajnie nie? –powiedział Philip, rozglądając się dookoła. –przyniosłem ci rurki z kremem.
Uśmiechnęłam się do niego. Wyglądał słodko z płatkami śniegu we włosach i z ujmującym uśmiechem na ustach. Czułam, jak serce trzepocze mi w piersi. To, jakie uczucia potrafił we mnie wywołać, napawało mnie lękiem. Nie chciałam mieć złamanego serca. Nie mogę się w nim zakochać...
            Poszliśmy do parku, nad staw, gdzie zauważyliśmy pływającą kaczą mamę z sześcioma małymi kaczuszkami. Philip poszedł kupić bułkę i zaczęliśmy je karmić. Gdy skończyliśmy, zaczął się ślizgać na butach, naśladując moonwalk.
 -Chodź spróbuj. –chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
Z trudem utrzymywaliśmy równowagę na śliskiej od mokrego śniegu nawierzchni. Kiedy Philip w końcu się poślizgnął i przewrócił, nie mogłam powstrzymać śmiechu. Śmiałam się tak długo i głośno, że aż rozbolał mnie brzuch. On leżał na ziemi i przypatrywał mi się z rozbawieniem. Podeszłam do niego i podałam rękę, żeby pomóc mu wstać. Otrzepał się ze śniegu i spojrzał na mnie ciepło.
 -Lubię twój śmiech. –powiedział cicho.
Znowu się zaśmiałam. W ogóle dużo się przy nim śmieję, chociaż na początku naszej znajomości traktowałam go wrogo. Od przedstawienia sporo się zmieniło... Delikatnie objął moją twarz i oparł swoje czoło o moje.
 -Wtedy na przedstawieniu... –lekko się uśmiechnął. –Nie pocałowałem cię pod publiczkę.
Przechyliłam na bok głowę i spojrzałam na niego zaintrygowana. Odetchnął głęboko.
 -Pocałowałem cię, bo z całego serca tego chciałem.
Pierwszy raz nie wiedziałam, co powiedzieć.
 -Philip...
 -Teraz też chcę. –szepnął ledwo słyszalnie.
Zamknęłam oczy, gdy znowu mnie pocałował. Staliśmy w parku, a płatki śniegu tańczyły wokół naszych twarzy. Powietrze było rześkie, a z oddali dobiegał odgłos kaczek.

niedziela, 22 grudnia 2013

30.

Lara

            Stałam przed jego domem i z uporem maniaka wciskałam dzwonek, czując się jak jakiś wirtuoz. Rozkręcałam się coraz bardziej, tworząc dziwną melodię, która obudziłaby chyba umarłego, kiedy w końcu mi otworzył. Popatrzyłam na niego i wyszczerzyłam zęby w promiennym uśmiechu. Wyglądał uroczo ze zmierzwionymi włosami i zaspanymi oczami. Rzuciłam mu przeciągłe „cześć” i wyminęłam go w drzwiach. Skierowałam się do kuchni i położyłam na stole mojego laptopa. Zaczęłam szukać czystego kubka, w którym mogłabym zrobić sobie kawy, ale takiego nie znalazłam. Ktoś tu chyba dawno nie zmywał.
 -Naprawdę tak ciężko jest umyć kubek?
 -Hmm? –podrapał się po głowie i usiadł przy stole.
Westchnęłam. Chyba się jeszcze nie dobudził. Podwinęłam rękawy i wzięłam się za ogarnianie zlewu.
 -Nie masz za co dziękować. –odwróciłam się i na niego spojrzałam.
Zachichotałam. Leon cicho pochrapywał z głową ułożoną na stole. Uderzyłam kubkami w blat. Myślałam, że spadnie z krzesła, gdy gwałtownie się wyprostował. Stłumiłam śmiech i zaczęłam robić nam kawę.
 -Lara? –popatrzył na mnie zdezorientowany. –Która godzina?
 -Szósta trzydzieści cztery. –odparłam spokojnie i wzięłam się za ubijanie jajek na omlety. 
 -Która? Kobieto chcesz mnie zabić? –przejechał ręką po włosach jeszcze bardziej je mierzwiąc.
 -Myślałam, że się stęskniłeś. –zrobiłam skruszoną minę.
Podszedł do mnie i mnie przytulił.
 -Pewnie, że się stęskniłem. –uśmiechnął się.
            Przy śniadaniu opowiadałam mu o spływie kajakowym, na który pojechałam z bratem. Pierwszy raz byłam na czymś takim i ogromnie mi się to spodobało. Nigdy nie zapomnę tych wszystkich emocji, które uwolniły pokłady adrenaliny, porównywalne z tymi, które towarzyszą mi, gdy jeżdżę na motorze. Na początku w ogóle nie mogłam zmusić mojego czerwonego kajaku, do skręcania w stronę, w którą chciałam płynąć. Uparł się, że będzie robił dokładnie odwrotnie. Kiedy w końcu udało mi się nad nim zapanować, z radości zaczęłam klaskać w dłonie i kiwać się na boki, co skończyło się wywróceniem kajaku i kąpielą w zimnej wodzie. Całe szczęście, że umiem pływać. Najbardziej podobały mi się odcinki, w których rzeka ostro meandrowała, nurt był szybki, a po drodze trzeba było uważać na drzewa i wystające kamienie. Spokojniejsze momenty też miały swój urok. Mogłam się wtedy porozglądać i podziwiać faunę i florę, która otaczała mnie z każdej strony.
 -Ależ ci zazdroszczę. –powiedział Leon, przeglądając zdjęcia, które miałam na laptopie. –To musiało być niesamowite przeżycie.
 -Było. –uśmiechnęłam się do niego ciepło. –A co tutaj się działo, kiedy fotografowałam ważki? 
 -W sumie to nic takiego. Byłem na koncercie Camili. Violetta mnie pocałowała. Przedstawienie odniosło ogromny sukces. Napisali o nim nawet w lokalnej gazecie.
 -To gratulacje!
Zaraz, zaraz. Wróć.
 -Violetta cię pocałowała? –wytrzeszczyłam ze zdziwienia oczy. –I mówisz, że nic się nie dzieje?
Leon opowiedział mi po kolei, co wydarzyło się po koncercie Rudej. Ucieszyłam się, że w końcu do czegoś między nimi doszło, ale on wzruszył tylko ramionami i stwierdził, że Viola zrobiła to tylko dlatego, że zrobiło jej się go żal. Myślałam, że go uderzę. Czy on naprawdę nie widzi tego, że znowu ich do siebie ciągnie, jak różnoimienne bieguny magnesów?
 -Leon, ty ją kochasz.
 -I co z tego? –powiedział poirytowany. –Jest z tym... –zacisnął zęby.
Zadzwonił dzwonek.
 -Otwórz. Idę się odlać.
Pokręciłam głową zrezygnowana. Jeśli będzie tak uparty, to ją straci. Znowu. Z drugiej strony nie dziwie mu się, że nie chciał robić sobie kolejny raz niepotrzebnych nadziei. Pewnie bał się, że Violetta znowu nie będzie umiała się zdecydować, a ile można się starać i walczyć? Tym bardziej, że kiedy ostatnim razem dawał z siebie wszystko, co najlepsze został na lodzie... Podeszłam do drzwi i zamaszyście je otworzyłam. W jej brązowych oczach dostrzegłam rozterkę.
 -Ja... przepraszam... –zaczęła się jąkać. –Nie chciałam przeszkadzać.
 -Nie przeszkadzasz. –uśmiechnęłam się do niej zachęcająco. –Proszę wchodź.
 -Nie... Lepiej nie... –odwróciła się na pięcie i uciekła.
 -Violetta! –krzyknęłam za nią, ale mnie zignorowała.
Zesztywniałam. Jest wcześnie rano. Gdy mnie zobaczyła musiała pomyśleć, że spędziłam z Leonem noc. Nic dziwnego, że tak zareagowała. Muszę z nią koniecznie porozmawiać.
 -Kto to był? –spytał Leon, kiedy zamykałam drzwi.
 -Domokrążcy. –zbyłam go. -Muszę iść.
 -Już?
 -Przypomniało mi się, że mam coś do załatwienia.
Pocałowałam go w policzek i wyszłam.
            Bałam się, że mi nie otworzy i nie będzie chciała mnie wysłuchać. Wiem, że nie powinnam się wtrącać i że gdyby Leon się o tym dowiedział, to by mnie ukatrupił, ale nie mogłam stać bezczynnie i patrzeć, jak oboje są nieszczęśliwi, bo nie umieją się ze sobą dogadać. Miałam już sobie iść, kiedy zobaczyłam ją w drzwiach.
 -Po co tutaj przyszłaś? –spytała oschle.
 -Chciałam pogadać. Mogę wejść?
Z niechęcią wpuściła mnie do środka. Spojrzałam na nią. Chyba płakała.
 -Chcesz mi powiedzieć, że mam się odczepić od twojego mężczyzny.
To nie było pytanie tylko stwierdzenie. Zaczynała mnie wkurzać. Nie zna mnie, a od razu posądza o jakieś złe intencje. Czasami się zastanawiam, co takiego widzi w niej Leon. Nie zaproponowała mi, żebym usiadła, ale i tak to zrobiłam. Spojrzała na mnie z ukosa i zacisnęła wargi. No tak... W jej mniemaniu byłam rywalką.
 -Może też usiądziesz? Nie zamierzam szybko skończyć.
Westchnęła, ale mnie posłuchała.
            Zaczęłam jej opowiadać o tym, jak Leon się czuł, kiedy z nim zerwała. Mówiłam, jak ciężko było mu wstawać każdego dnia z myślą, że jej nie zobaczy, nie usłyszy, że już razem z nią nie zaśpiewa. Jak cały czas przesiadywał w swoim pokoju, nie chcąc nikogo widzieć. Opowiadałam o tym, jak zamknął się w sobie i nie chciał niczyjej pomocy. Jak w motocrossie szukał ucieczki od uczuć, z którymi nie umiał sobie poradzić. I jak powoli zaczął się otwierać przede mną. Powiedziałam jej, że się zaprzyjaźniliśmy, ale to nigdy nie była miłość.
 -Nie jesteście razem? –spojrzała na mnie zaszklonymi oczyma.
 -Nie.
 -Lara ja...
Zaczęła mnie przepraszać za swoje zachowanie. Powiedziała, że chciała się zobaczyć z Leonem i porozmawiać o nich. Chciała wiedzieć, czy jeszcze coś dla niego znaczy, a kiedy zobaczyła mnie w drzwiach, załamała się.
 -Na początku chciało mi się płakać, a później się wściekłam. Byłam zazdrosna... –mówiła pełnym emocji głosem.
Było mi jej żal. Była taka zagubiona. Widać było, że niczego tak nie żałuje, jak tego, że go zostawiła. Każdy popełnia błędy w swoim życiu, ale ten mógł ją kosztować szczęście.
 -Posłuchaj mnie. –podeszłam do niej i chwyciłam za ramiona. –Leon nie może się dowiedzieć o naszej rozmowie, bo by mnie zabił, rozumiesz?
Pokiwała głową.
 -On cię kocha. –zauważyłam, że wstrzymała oddech. –Nie spieprz tego tym razem.

niedziela, 15 grudnia 2013

29.

Philip

Zakochałem się. Świadomość tego dociera do mnie ślimaczym tempem. Stoję na środku sceny i patrzę w jej czekoladowe oczy, które od samego początku tak mnie urzekły. Przed chwilą skończyliśmy śpiewać i teraz mamy zatańczyć walca angielskiego, którego tyle dni ćwiczyliśmy na zajęciach u Gabriela. Zakochałem się, a wcale nie miałem takiego zamiaru. Przecież chłopcy w moim wieku nie robią czegoś takiego. Oni prześcigają się w wyrywaniu lasek i przechwalaniu swoimi łóżkowymi podbojami, które w większości są wyssane z palca. Oni grają po nocach w gry komputerowe, przeklinając, gdy jakiś noob ich zabije. Oni podpalają pierwsze papierosy i rzygają gdzieś po krzakach, bo upili się dwoma piwami. A ja stoję tutaj, jak uderzony obuchem, czując coś, o czym nie miałem w ogóle pojęcia.
To wcale nie jest miłe uczucie. Nie unoszę się nad ziemią, wokół nie grają harfy, z nieba nie spada deszcz czerwonych serduszek, a w brzuchu motyle nie trzepoczą mi swoimi kolorowymi skrzydełkami. Gloria musiała coś równo popierniczyć. To, co czuję to niepokój i narastające napięcie, bo przecież ona wcale nie musi czuć do mnie tego samego. W sumie to ona nawet mnie nie lubi, więc o miłości nie ma nawet co gadać. Ta myśl jest tak bolesna, że gdybym był sam, zacząłbym krzyczeć.
Popatrzyłem na nią i chciało mi się śmiać z samego siebie. To doprawdy niemożliwe, że ta mała, wredna osóbka zrobiła mi dziurę w klatce piersiowej i bezczelnie wlazła do mojego serca, które teraz razem z krwią, pompuje ją do mojego krwiobiegu. Każda moja komórka, oprócz tlenu, dostaje jej zapach, dźwięk jej głosu i czekoladowy kolor jej oczu. Jestem cały nią wypełniony i to mnie strasznie przeraża.
 -Raz, dwa, trzy... –cicho liczy kroki, żeby ich nie pomylić.
Wirujemy razem w tańcu, a potem ona delikatnie się do mnie przytula. To znak, że przedstawienie dobiega końca. Wzmacniam uścisk i tulę ją do siebie tak mocno, że czuję jak jej serce uderza o moje płuca. Słyszę w tle głośne brawa i okrzyki zachwytu. Nasz występ się spodobał, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Jednak nikt ze zgromadzonych tam osób, nie zdaje sobie sprawy z tego, co tak naprawdę wydarzyło się na deskach teatru. Zakochałem się i przeraźliwie się tego uczucia obawiam.
            Publiczność domaga się bisu, więc jeszcze raz wykonujemy końcową piosenkę. Wydaję mi się, że śpiewam coś zupełnie innego. Tym razem wychodzi to prosto z mięśnia, który bije mi pod żebrami. Daję z siebie wszystko i mam nadzieję, że ona to widzi. Widzi, że każde słowo, każdy dźwięk, który wydobywa się z moich strun głosowych, jest tylko dla niej. Znowu się przytulamy, a potem patrzymy sobie w oczy. I wiem, że będzie na mnie wściekła, ale mało mnie to obchodzi. Pochylam się i lekko muskam jej usta. To takie magiczne uczucie. Wszystko wokół cichnie i czuję się tak, jakbyśmy byli sami na scenie. Ciepło jej warg grzeje mnie od środka. Właśnie znalazłem swoją definicję szczęścia. Ma kolor jej oczu, tą samą długość włosów, tyle samo centymetrów w talii i nosi jej imię. Wiem, że gdyby teraz nastąpił koniec świata, umarłbym szczęśliwy.
            Myślałem, że dostanę od niej z liścia, ale nic takiego się nie wydarzyło. Prawdopodobnie nie chciała robić sceny przy takim tłumie. Gdy się od siebie odsunęliśmy, odwróciła się do widowni i z uśmiechem ukłoniła. Kurtyna opadła, a ja jak kretyn stałem i gapiłem się na Agus. Dałbym się pokroić, sprzedałbym obie nerki i płuco, żeby wiedzieć o czym teraz myśli i co czuła, gdy ją pocałowałem. Nie było dane mi jej o to zapytać.
 -Aguuuus kochana! –Gloria rzuciła się jej na szyję. –Poszło wam świeeeetnie!
Z Agus przerzuciła się na mnie i o mało, co mnie nie udusiła.
 -A ten pocałunek! Cud, miód, orzeszki! –zaklaskała w dłonie i obdarowała nas promiennym uśmiechem.
Spojrzałem na moją skrzypaczkę. Na niej mój pocałunek nie wywarł takiego wrażenia, jak na jej przyjaciółce.
 -Możemy pogadać? –spytałem.
Nie zdążyła mi odpowiedzieć, bo za kulisami pojawili się nasi nauczyciele i zaczęli nam gratulować. Mówili, jacy to są z nas dumni i tak dalej. Nie chciało mi się ich słuchać. Chciałem porozmawiać z Agus... Ale mi ją ukradli.
 -Agus! To było meraviglioso! –jakaś kobieta, która przyszła z jej kuzynem, objęła ją.
 -Dziękuję ci Fran.
 -Trzeba uczcić twój sukces! Zabieramy cię na lody! –powiedział Tomas.
I tyle ją widziałem.
            Poszedłem pod jej dom i stałem tam, jak jakiś żałosny Romeo. Miałem nadzieję, że zaraz wróci i będziemy mogli porozmawiać. Tylko co jej powiem? No siema mała. Jest taka sprawa, zakochałem się w tobie i może byśmy się zeszli? Usiadłem na schodkach przed jej drzwiami wejściowymi i podparłem rękoma głowę. Jak mogłem się zakochać? Przecież w ogóle jej nie znam. Nie wiem, co lubi robić w wolnym czasie, jakie filmy ogląda, ile słodzi, czy woli kawę, czy herbatę, jaki jest jej ulubiony kolor... Wiem tylko, że jest perfekcjonistką, aż do przesady. Może nie jeść, nie pić, nie oddychać, ale jeżeli się czegoś podejmie, to musi to być idealne. Wiem, że nie przepada za mną. Wkurzam ją niemiłosiernie i rzadko potrafi do mnie coś powiedzieć bez sarkazmu. No i nie działa na nią mój urok osobisty, co jest dla mnie czymś nowym.
 -Co tutaj robisz?
Powoli się podniosłem i do niej podszedłem. Przypatrywała mi się z zaciekawieniem.
Cześć Agus. Kocham cię. Bądź moją Julią.
 -Chciałem ci pogratulować występu.
 -Obojgu nam dobrze poszło. –minęła mnie i wsadziła klucz do zamka.
 -Myślałem, że poszliście z Tomasem i tą...
 -Francescą.
 -Właśnie... Z Francescą, na lody. –zacząłem się kiwać na piętach.
 -Byliśmy. Tomas poszedł ją odprowadzić. Może wejdziesz na herbatę?
Oczywiście!
 -Nie chciałbym przeszkadzać...
 -Nie będziesz. –uśmiechnęła się.
Zaprosiła mnie do kuchni. Usiadłem przy małym stole, który znajdował się przy oknie. Agus nalała wody do czajnika i postawiła go na piecyku. Z szafki nad zlewem wyciągnęła dwa kubki. Jeden był w pomarańczowo-zielone paski, a drugi miał narysowanego kota.
 -Chcesz owocową czy zwykłą? –spytała.
 -A ty jaką będziesz pić?
 -Owocową.
 -To też taką poproszę.
Wrzuciła torebki do kubków i czekała, aż zagotuje się woda.
 -Myślałem, że będziesz na mnie zła. –zacząłem niepewnie.
 -Zła? –spojrzała na mnie zdziwiona. –Dlaczego?
 -Pocałowałem cię.
Czajnik właśnie głośno zaczął gwizdać. Agus lekko się wzdrygnęła. Zalała torebki i podała mi kubek z kotem.
 -Słodzisz?
 -Nie. A ty?
 -Też nie.
No proszę. Jednak łączy nas nie tylko muzyka. Może nie jesteśmy aż tak beznadziejnym przypadkiem, jak mi się wydawało. Może, kiedy się bliżej poznamy, spojrzy na mnie inaczej. Może też się zakocha. W końcu oprócz tych wszystkich wad, które ją denerwują, mam też jakieś zalety.
 -Ten pocałunek... –jeździła palcem po brzegu kubka. -...W sumie nawet fajnie to wyszło. Ludziom się podobało. Takie, wiesz... Idealne zakończenie przedstawienia. Sam widziałeś, jak publiczność głośno nas oklaskiwała. Jestem taka podekscytowana! Tak się bałam, że coś pomieszam, a wyszło genialnie. –uśmiechnęła się do mnie.
Ludziom się podobało. I tyle? Posłałem jej wymuszony uśmiech i zacząłem pić herbatę.

piątek, 6 grudnia 2013

28.


Tomas

            Denerwowałem się jak przed wizytą u dentysty. Chodziłem nerwowo po kuchni i czułem, jak pocą mi się dłonie. Chciałem, żeby było idealnie. Chciałem słyszeć jej śmiech i wiedzieć, że to ja ją rozbawiłem. Chciałem patrzeć jej w oczy i widzieć w nich czułość. Chciałem ją dotykać i wiedzieć, że sprawia jej to przyjemność. Chciałem być jej. I chciałem, żeby ona była moja.
 -Zaraz wydeptasz dziurę.
Popatrzyłem na Agus, która właśnie nalewała sobie mleka do szklanki. Nawet nie zauważyłem, kiedy weszła do kuchni.
 -Denerwuję się...
 -Czym? –spojrzała na mnie zdziwiona. –Jesteście najlepszymi przyjaciółmi. Nigdy nie brakowało wam tematów do rozmów. Zawsze wspaniale się ze sobą dogadywaliście. I co najważniejsze, ufacie sobie nawzajem.
 -Ale teraz ją kocham.
 -Zawsze kochałeś. Może nie w taki sposób jak teraz, bo to co czujesz w tej chwili jest dużo silniejsze, ale zawsze była dla ciebie kimś ważnym.
Moja mała kuzynka jak zawsze miała rację. Wiedziałem, że cokolwiek by się stało, Fran mnie nie zostawi i będzie moją przyjaciółką. O to nie musiałem się bać. Przerażała mnie tylko myśl, że tak bardzo pragnąłem, żeby czuła do mnie coś więcej. Zaraz, zaraz... Przecież czuła coś więcej. Już miałem ją w swoich dłoniach, ale wypuściłem, bo wzdychałem do Violi. Nie doceniłem jej, gdy byliśmy razem. Teraz plułem sobie przez to w brodę. Idiota. Gdyby to wszystko ułożyło się inaczej, być może teraz byłbym szczęśliwym mężem i ojcem jej dzieci. Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Co z tobą jest nie tak? Jedyne, co mi pozostało to nadzieja, że Francesca na nowo się we mnie zakocha.
Miałem ją odebrać z RestoBand. Czekałem oparty o ścianę i obserwowałem, jak tłumaczy coś Luce, gestykulując rękami. Jej brat posłał mi zimne spojrzenia, a potem pocałował ją w czubek głowy i przytulił. Pewnie się martwił, że znowu będzie przeze mnie cierpieć. Nic dziwnego, że mi nie ufał. Za dużo razy zraniłem jego siostrę. Teraz miałem zamiar wszystko jej wynagrodzić.
 -To gdzie mnie zabierasz? –spytała, gdy do mnie podeszła.
 -Do Wesołego Miasteczka.
Zobaczyłem błysk w jej oczach. Ostatnio podsłuchałem, jak mówiła Luce, że ma ochotę na przejażdżkę karuzelą.
 -Skąd wiedziałeś, że chciałam tam iść?
 -Mam swoje sposoby. –chwyciłem ją za rękę i pociągnąłem w stronę wyjścia.
            Zaczęliśmy od powolnego obchodu całego Wesołego Miasteczka. Francesca opowiadała mi anegdotki ze swojej pierwszej wizyty w takim miejscu. Było to we Włoszech i miała wtedy pięć lat. Głośno się śmiała, kiedy sobie przypomniała jak Luca z wielkim zainteresowaniem przyglądał się clownowi, który z balonów robił różne zwierzątka.
 -Nie chciał wracać do domu! Mama musiała go ciągnąć na siłę.
 -To już wiem, skąd się wzięła jego pasja związana z balonami. –podałem jej watę cukrową, którą przed chwilą kupiłem.
 -Czasami miałam ochotę odnaleźć tego clowna i mu przywalić. Gdyby nie on, Luca nie męczyłby nas. –urwała spory kawałek waty i włożyła go do ust.
            Zaliczyliśmy chyba wszystkie karuzele i rollercoastery. Fran głośno krzyczała za każdym razem, kiedy zjeżdżaliśmy w dół i mocno trzymała mnie za rękę. Po takiej dawce adrenaliny miała ślicznie zaróżowione policzki i przyspieszony oddech. Pęd wiatru zmierzwił jej włosy. Wyglądała uroczo. Zaczęła przeszukiwać swoją torebkę.
 -Czego szukasz? –spytałem.
 -Szczotki i lusterka. Po tych karuzelach musze być strasznie rozczochrana.
 -Wyglądasz ślicznie. –pocałowałem ją w czoło.
Spojrzała na mnie podejrzliwie.
 -Tomi...
 -Chodź, zabiorę cię do lustra. –nie dałem jej dokończyć.
Zabrałem ją do gabinetu luster, gdzie zaczęliśmy robić różne głupie miny. Kiedy Fran wyciągnęła szczotkę i zaczęła się czesać, nie mogłem przestać się śmiać. Popatrzyła na mnie krzywo, ale później sama się roześmiała. Wyszliśmy stamtąd w doskonałych humorach i udaliśmy się do domu strachów. To chyba był najlepszy wybór. Francesca co chwilę piszczała i wtulała się we mnie. Delikatnie podsycałem atmosferę grozy, byle tylko móc czuć, jak mocno mnie obejmuje.
            Na sam koniec poszliśmy na diabelski młyn, żeby z góry podziwiać widok oświetlonego Buenos Aires. Chwyciłem jej dłoń i zacząłem delikatnie głaskać. Usłyszałem jak cicho wzdycha. Chciałem jej powiedzieć, że ją kocham i chcę z nią być, ale stwierdziłem, że lepiej jeśli jeszcze poczekam. Zanim wyszliśmy z Wesołego Miasteczka postanowiłem wygrać dla niej misia na strzelnicy. Oczywiście, że mi się to nie udało...
 -Nic nie szkodzi. Następnym razem trafisz. ‑poklepała mnie ze śmiechem po plecach.
            Odprowadziłem ją do domu, mając nadzieję, że bawiła się tak samo dobrze jak ja. Nie chciałem, żeby wszystko skończyło się tylko na tym jednym, wspólnie spędzonym wieczorze. Chciałem, żeby z niecierpliwością oczekiwała kolejnej randki.
 -Dziękuję. Świetnie się bawiłam. –pocałowała mnie w policzek.
 -Ja też. -uśmiechnąłem się do niej. –Fran, miałabyś ochotę iść jutro ze mną na przedstawienie Agus? –spytałem.
 -Pewnie! Spotkamy się na miejscu.
            W podskokach wracałem do domu. Byłem zachwycony, że wszystko tak się udało. Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli, ale nie obchodziło mnie to. Podobało jej się. To było najważniejsze.
 -Randka chyba się udała. –powitała mnie w drzwiach Agus.
 -Jak najbardziej. –przytuliłem ją do siebie. –A ty jak tam? Denerwujesz się?
 -Może troszkę... Ale tyle ćwiczyliśmy z Philipem, że chyba nie może nam pójść źle.
 -Fajny ten Philip, co? –uniosłem jedną brew.
 -No taki... Spoko jest.
Zaśmiałem się. W ogóle byłem okropnie wesoły. Wszystko wydawało mi się takie jakieś bardziej kolorowe, bardziej optymistyczne... Miałem ochotę śpiewać i tańczyć. I to wszystko przez jedną małą, czarnowłosą Włoszkę. Ach ta Francesca... Jeśli tak dalej pójdzie to zamkną mnie u świrów. Ale nic nie poradzę na to, że zwariowałem na jej punkcie.
            Siedzieliśmy wpatrzeni w grę młodych ludzi. To już finałowa piosenka. Jak dotąd wszystko szło im świetnie. Przedstawienie bardzo mi się podobało. Dzieciaki świetnie pokazały uczucia zarówno w utworach, jak i w tańcu. Agus kucała teraz na środku sceny i udawała, że szlocha. Z lewej strony wyszedł Philip ubrany w garnitur. Podszedł do niej i delikatnie pomógł wstać.

Why you’re crying, it’s ok now. 
If I hold you, will you calm down?
It’s your way with words,
That can make me burn.

Zaczął śpiewać.

When you say it, do you mean it?
When I shout out, can you hear me?
When it’s all too much,
Look at what we’ve done.

Przy refrenie dołączyła do niego Agus. Ich głosy świetnie się uzupełniały. W ogóle chyba wszyscy zebrani uwierzyli w ich miłość. Widać, że wczuli się w swoje role.

That’s when I’m coming up strong,
Coming up strong,
Coming up, coming up strong,
Coming up ohhhh.
Nothing you can do to break us now,
Singin' our song, gettin' lost to the sound,
Once I was lost now I’m found,
Shinin' through the dark can't hold us...

 -To jest piękne. –usłyszałem szept Francesci.
Uścisnęła moją rękę i do końca przedstawienia jej nie puściła.

niedziela, 1 grudnia 2013

27.

Camila

            Jak przez mgłę dochodziły do mnie dźwięki, które świadczyły o tym, że dzień rozpoczął się już jakiś czas temu. Nie chciałam otwierać oczu w obawie, że moje źrenice nie wytrzymałyby wpadającego do nich światła. Nie bardzo pamiętam, co wydarzyło się tej nocy. Nawet nie byłam do końca pewna, czy chcę to sobie przypominać. Wtuliłam twarz w poduszkę i zmarszczyłam nos. Pachniała jakoś inaczej. Na pewno nie mną. Zaryzykowałam i otworzyłam oczy, ignorując potężny ból głowy. Przeraziłam się. Leżałam w obcym łóżku, które znajdowało się w obcej sypialni, która znajdowała się w obcym domu. Z trwogą spojrzałam na krzesło, które się tutaj znajdowało i w wiszących na nim spodniach, rozpoznałam swoje własne. Czy to możliwe, że w stanie upojenia alkoholowego przespałam się z jakimś obleśnym facetem? Błagam, błagam tylko nie to... Zrzuciłam z siebie kołdrę i z ulgą stwierdziłam, że resztę garderoby mam dalej na sobie. Jednak nie było tak źle.
            Skupiłam się, jak tylko mogłam będąc w tym stanie, i starałam przypomnieć sobie, co takiego wydarzyło się, gdy po koncercie poszliśmy całą paczką do pubu. No nie do końca całą...
 -Leon kazał cię przeprosić. Źle się poczuł i musiał iść do domu. –oznajmił mi Gabe.
Pomyślałam, że to wielka szkoda, ale jeszcze będzie niejedna okazja, żeby gdzieś razem wyjść.
 -Gdzie Viola? –spytała Fran.
Zaczęłam się za nią rozglądać.
 -No... Yyy... Cóż.
Spojrzałam krzywo na Gabriela. Coś wiedział i nie chciał tego powiedzieć.
 -No co? –pospieszył go Tomas.
 -Też jej nie będzie. –powiedział zrezygnowany.
 -Jak to?! –wykrzyknęłyśmy z Fran. –Gadaj nam tu wszystko, co wiesz. –dodałam.
Leon sobie poszedł, bo musiał się zastanowić  nad czymś, a Viola najprawdopodobniej poszła go szukać. Miałam wielką nadzieję, że go znalazła i wyjaśnili sobie wszystko. I rzucili sobie w ramiona. I w końcu stwierdzili, że nie mogą bez siebie żyć. I wszyscy będą teraz szczęśliwi. I zrobimy sobie podwójny ślub! A jak Fran sobie kogoś znajdzie to będzie potrójny! Ta myśl przywołała kolejne wspomnienie, które powoli wypływało na powierzchnię mojego umysłu.
 -Zaprosił mnie na randkę! –Fran próbowała przekrzyczeć hałas, który panował w klubie.
 -Kto?! –połowy tego, co do mnie mówiła nie usłyszałam.
 -Tomas!
 -Jaki Romas?
 -Tomas! TO-MAS! –krzyknęła mi prosto do ucha.
Zaskoczyła mnie tym. Tomi cały czas latał za Violą. Przez moment coś tam razem z Francescą próbowali stworzyć, ale on nie mógł do końca zapomnieć o naszej przyjaciółce, a ona była za bardzo zazdrosna. Cała ta sytuacja o mało nie rozwaliła dwóch przyjaźni. Ich wspólnej oraz tej, która była pomiędzy Fran i Violettą... Pamiętam, że gdy spojrzałam na moją przyjaciółkę, zauważyłam, że jest bardzo podekscytowana tą propozycją. Udzieliło mi się to od niej i chyba zaczęłyśmy skakać z radości. Potem wypiłyśmy za to kilka toastów. O kilka za dużo...
 -Chyba masz już dość. –powiedział Gabriel, chwytając mnie pod ramię, żebym się nie przewróciła.
 -Jeszcze jeden toaścik... –poprosiłam.
 -Nie ma mowy. Zabieram cię stąd. –był nieugięty. –Tomas, zajmij się Francescą. –rzucił jeszcze do kolegi, gdy wychodziliśmy.
            Przegrzebał mi torebkę w poszukiwaniu kluczy, których nie znalazł. Pamiętam, że kazał mi wysilić szare komórki i przypomnieć sobie, gdzie mogłam je dać. Uśmiechnęłam się do niego głupkowato i krzycząc na całą ulicę, że nie mam bladego pojęcia, gdzie mogą być, rzuciłam się mu na szyję tak gwałtownie, że o mało nas nie przewróciłam. Później wrzeszczałam na całe gardło, że go kocham nad życie.
Dios mio! Naciągnęłam na głowę kołdrę. Tego akurat mogłam sobie nie przypominać... Chyba się spalę ze wstydu, kiedy będę musiała spojrzeć mu w oczy. W sumie to mogę zacząć go unikać. Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Lekko wyjrzałam spod kołdry i jęknęłam. Jak mogę go unikać, skoro to właśnie w jego sypialni jestem?
 -Cześć rudzielcu. Jak się czujesz? –podał mi dwie tabletki aspiryny i szklankę wody.
Posłałam mu wdzięczne spojrzenie. Szybko połknęłam lekarstwo i opróżniłam szklankę zimnej cieczy.
 -Pamiętasz cokolwiek? –zaczął mi się bacznie przyglądać.
Niestety więcej niż bym chciała.
 -Szczerze to nie za bardzo. –skłamałam.
Postanowiłam udawać, że żyję w błogiej nieświadomości. Chyba jest na tyle dobrze wychowany, że nie będzie mi tego wypominał. Stwierdzi, że to było bez znaczenia, bo przecież byłam kompletnie pijana i nie wiedziałam do końca, co mówię. Potem oboje zapomnimy o tej kompromitującej sytuacji i będzie tak, jakby to nigdy się nie wydarzyło.
 -Krzyczałaś, że kochasz mnie nad życie. –uniósł jeden kącik ust.
Tak Camilo Torres, pora pozbyć się wszelkich złudzeń. Gabriel Fernandez nie jest dżentelmenem. Skrzywiłam się, a on się zaśmiał.
 -Nie przejmuj się tym. Dużo kobiet mi to mówi. –puścił do mnie oczko.
Spochmurniałam jeszcze bardziej. Nie chciałam być dla niego jedną z tych kobiet. Chciałam być dla niego tą jedyną kobietą.
 -Zrobiłem tosty francuskie na śniadanie. Dasz radę coś zjeść? –spytał z troską w głosie.
Poczułam miłe ciepło, które zaczęło oplatać moje serce. Będzie mój. Musi być.
 -Chyba tak.
 -To czekam w kuchni.
            Miałam nadzieję, że utrzymam te tosty w żołądku, bo pachniały pięknie. Patrzyłam na Gabe, który krzątał się po kuchni niczym Gordon Ramsay i nie mogłam wyjść z podziwu. Z zachwytem przyglądałam się grze jego mięśni, których zarys był widoczny spod obcisłej koszulki. Był idealny. Wysoki, przystojny, wysportowany, potrafi tańczyć, gotować. A te jego oczy... A ten łobuzerski uśmiech...
 -Wolisz herbatę czy kawę?
 -Wolę ciebie.
O nie... Powiedziałam to na głos. W sumie może to wcale nie takie złe, że prosto z mostu mówię mu o tym, co czuję? W końcu chcę z nim być. Być tak na zawsze. Widzę, że on się przed tym broni, że wcale tego nie chce. I może powinnam po cichu obmyślać plan usidlenia go, ale wiem, że jest z tych facetów, którzy nie lubią gierek, mataczenia i knucia czegoś za ich plecami. Wydaje mi się, że ta moja bezpośredniość go intryguje, a to, że jestem inna niż wszystkie kobiety, które do tej pory poznał, przyciąga go do mnie jak ogień ćmę.
 -Cami... –spoważniał. –To bardzo miłe, że tak na ciebie działam.
Gdy ujął moją dłoń, serce mi podskoczyło. Miał zimne palce, ale mimo to poczułam ciepło, które zaczęło podróż po moim śródręczu i torowało sobie drogę do łokcia.
 -Bardzo cię lubię. Nie chciałbym sprawić ci przykrości.
 -Nie sprawisz. Przecież przysięgniesz przed Bogiem, księdzem, całą moją rodziną i swoją też, i przed wszystkimi naszymi przyjaciółmi i wrogami, którzy będą chcieli nas zniszczyć, że będziesz mnie kochał do końca swojego życia i zrobisz wszystko, absolutnie wszystko, żebym była najszczęśliwszą kobietą w całej Drodze Mlecznej.
Jego śmiech rozniósł się po kuchni i odbił od wszystkich znajdujących się w niej szafek.
 -Jesteś niemożliwa. –pocałował mnie w nadgarstek.
Jestem kobietą twojego życia, Skarbie.