czwartek, 28 listopada 2013

26.


Violetta

            Stanęłam na palcach i wyciągnęłam szyję, żeby mieć lepszy widok na tłum, który zmierzał do wyjścia. Zaczęłam rozglądać się po twarzach przepychających się ludzi. Nigdzie go nie widzę. Mieliśmy wszyscy iść po koncercie do pubu, a on gdzieś zniknął. Próbowałam do niego dzwonić, ale nie odbierał telefonu. Zmartwiłam się. Potarłam ramiona, które jeszcze nie tak dawno obejmował. Przypomniałam sobie, jak kołysał mnie delikatnie w rytm muzyki. Czułam się jak krucha rzecz, którą z całych sił chce obronić przed rozbiciem, bo jest dla niego czymś ważnym. Jest zupełnie inny niż Diego. Przy nim czuję się bezpieczna.
 -Wyszedł wcześniej.
 -Dokąd? –spojrzałam na Gabriela, który stanął przy mnie.
 -Nie mam pojęcia. Powiedział, że musi coś przemyśleć i kazał przeprosić Camilę.
 -Ode mnie też ją przeproś.
Nie czekałam na odpowiedź. Zaczęłam przeciskać się przez tłum, kierując się ku wyjściu. Musiałam z nim porozmawiać.
            Dobijałam się do drzwi jego domu przez pół godziny. Światła były pogaszone, ale miałam nadzieję, że za chwilę jakieś się zaświecą i usłyszę dźwięk, przekręcanego w zamku klucza. W końcu dałam za wygraną. Chyba go nie ma... Zaczęłam się zastanawiać, gdzie mogłabym go znaleźć. Powiedział Gabrielowi, że musi sobie coś przemyśleć... Najlepsze miejsce do przemyśleń? Park! Możliwe, że siedzi na naszej ławce. Szybko tam pobiegłam tylko po to, żeby przeżyć kolejne rozczarowanie. Ktoś siedział na naszym miejscu, ale nie był to on. Westchnęłam... Chyba go dzisiaj nie znajdę. Z ciężkim sercem postanowiłam wrócić do siebie.
            Przechodząc obok budynku Studio21, zauważyłam palące się światło w oknie. Prawdopodobnie było to w sali muzycznej. Kto o tak późnej porze może tam być? Ktoś próbuje okraść szkołę? W końcu jest tam dużo cennych instrumentów. Przełknęłam głośno ślinę. Poszukałam w torebce gazu pieprzowego, który noszę na wszelki przypadek. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się go użyć, ale dzisiaj może być pierwszy raz. Cicho podeszłam do drzwi wejściowych. Zamek nie był uszkodzony, ale przecież ktoś mógł wybić okno i potem otworzyć drzwi od wewnątrz. Ścisnęłam mocniej puszkę, którą trzymałam cały czas w ręce. Muszę być przygotowana. Wślizgnęłam się do Studio i starałam uspokoić. Bałam się, że ktoś może usłyszeć, jak głośno bije mi serce. Nogi trzęsły mi się jak galareta, ale powoli przesuwałam się w kierunku sali. Gdy byłam w połowie korytarza usłyszałam pierwsze dźwięki. Przestałam oddychać. Zamknęłam oczy i skupiłam się na odgłosach. Chciałam usłyszeć, jak najwięcej, żeby być lepiej przygotowaną. Co to było?
            Najpierw dotarły do mnie ciche dźwięki pianina. Odetchnęłam z ulgą. Ktoś sobie po prostu grał. Nie mogłam zidentyfikować głosu, ale z każdym krokiem był coraz bardziej wyraźny. No es posible... Drzwi były lekko uchylone. Spojrzałam do środka, żeby upewnić się, że mój słuch nie spłatał mi figla i zamarłam. Nie wydawało mi się...

Tracę moje niebo, moją ziemie, królestwo, 
Panowanie nad najdroższym miejscem, które znam.
Płacę bezlitosną cenę, za pewność,
Że będziesz ze mną nawet gdy firmament zacznie pękać.

Leon siedział przy pianinie i cicho śpiewał. Poczułam, że pod powiekami zbierają mi się łzy. Było w tym wszystkim tyle bólu...

W słońcu zachodu nasze cienie tworzą jeden,
Ale powoli w zmierzchu giną ich zarysy,
Zapada ciemność, pod wezbranym i nabrzmiałym niebem.
Podnoszę twarz ku niemu i w skupieniu,
Czekam na wyrok stojąc pod plutonem kropel.
Potem jak na kamieniu kładę głowę w Twoje dłonie,
Gilotyna gromu rozcina niebo na dwoje.
Na koniuszkach Twoich rzęs, kołyszą się łzy,
Slow motion, czas usiłuje się cofnąć.
Rozpętaliśmy żywioły, nie uciszą ich skowytu
Te dwa słowa, które straciły swą moc, bo
Zwątpiliśmy w nas, nie wiem, jak to mogło stać się,
Mówisz: nie tłumacz się, w oczy prawdzie patrz,
Kończy czas się, za chwilę się zacznie nasz
Ostatni deszcz, wraz z upadkiem gwiazd.

Podeszłam do niego i lekko dotknęłam jego ramienia. Wzdrygnął się, a potem popatrzył na mnie zaczerwienionymi oczami.
 -Leon...
Uśmiechnął się smutno.
 -Dawno nie śpiewałem.
 -Piękna piosenka... –usiadłam obok niego.
 -Napisałem ją w tym samym dniu, kiedy mnie zostawiłaś. –popatrzył na kartki z nutami.
Spojrzałam na tytuł: „Koniec naszego świata”. Tak bardzo go skrzywdziłam. Jak mogłam coś takiego zrobić? Nikt nigdy nie kochał mnie tak bardzo, jak on, a ja go zostawiłam. Uświadomiłam sobie, że była to najprawdopodobniej najgłupsza decyzja w moim życiu. Jestem pewna, że będę jej żałować do końca mojego życia, które teraz wydawało mi się przerażająco puste. Przed przyjazdem tutaj myślałam, że w pewnym stopniu się ustatkowałam i naprawdę widziałam w Diego mojego przyszłego męża. Teraz ta myśl wydała mi się absurdalna.
 -To głupie, wiesz? –wstał i podszedł do okna. –Powinienem być twardy. W sumie wydawało mi się, że byłem... –spojrzał na mnie. -...ale kiedy przyjechałaś coś pękło.
Ból malujący się w jego oczach był nie do zniesienia. Poczułam rosnącą w gardle gulę, która zaczęła mnie dławić. Oddałabym wszystko, żeby ukoić jego cierpienie.
            Nie wiem, jak to się stało, że znalazłam się tuż przed nim. Nic nie mówił. Stał z założonymi na piersiach rękami i czekał. Przejechałam dłonią po jego policzku, kciukiem obrysowałam usta. Nie cofnął się. Patrzył intensywnie w moje oczy. Przybliżyłam jego twarz do mojej. Po policzku zaczęła mi spływać łza.
 -Nie płacz... –szepnął mi prosto w usta.
Tym razem nie czekałam, aż znowu się odsunie. Pocałowałam go. Wszystkie moje zmysły skupiły się na dotyku jego miękkich warg. Objął mnie w talii i odwzajemnił pocałunek. Mocno się w niego wtuliłam. Poczułam ciepło, które rozeszło się po całym moim ciele. Bałam się, że jeżeli się od niego odsunę, chociaż na milimetr, ta chwila pryśnie niczym mydlana bańka.
 -Nie powinniśmy... –powiedział, kiedy przerwaliśmy, żeby złapać oddech.
 -Wiem.
Znowu objęłam jego twarz i pocałowałam zaborczo. Nie obchodziło mnie w tej chwili nic. Chciałam tylko być z nim. Całowałam jego czoło, oczy, policzki, chcąc w ten sposób zabrać wszystkie jego zmartwienia. Chciałam, żeby znowu był radosny.
            Usłyszeliśmy nagle jakiś hałas. Jakby ktoś potknął się o kosz na śmieci. Odsunęliśmy się od siebie i spojrzeliśmy w stronę drzwi. Zadrżałam. Leon objął mnie mocno.
 -Nie bój się. –powiedział mi na ucho.
Wziął mnie za rękę i poszliśmy sprawdzić, co było źródłem tego dźwięku. Na korytarzu zobaczyliśmy wywrócony kosz, wokół którego porozrzucane były śmieci. Leon poprosił mnie, żebym weszła do sali i zamknęła się od środka na klucz. On postanowił przeszukać szkołę. Nie chciałam go zostawiać samego. Bałam się, że ktoś mógłby go skrzywdzić, ale uparł się i prawie siłą wepchnął mnie do sali. Powiedział, że jeżeli nie będzie go za dwadzieścia minut, mam zadzwonić na policję. Potem zniknął.
To było najdłuższe pół godziny w moim życiu. Nerwowo kiwałam się w przód i tył trzymając w rękach telefon komórkowy. Modliłam się, żeby wrócił cały i zdrowy. Gdy usłyszałam pukanie i głos Leona, roześmiałam się głośno. Szybko otworzyłam drzwi i rzuciłam mu się na szyję.
 -Nikogo nie ma w szkole. –powiedział. –Może to jakieś dzieciaki zobaczyły światło i chciały sprawdzić, co się dzieje.
Zarumieniłam się. Piękny mieli widok, jeżeli dotarli do sali muzycznej.
 -Późno już. Odprowadzę cię do domu. –uśmiechnął się do mnie czarująco.
            Szliśmy w milczeniu przez całą drogę. Żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć drugiemu. Byłam pewna, że to co do niego czuję to nie tylko sentyment, który pozostał z dawnych lat. To było coś więcej. Ale nie wiedziałam, czy on czuje to samo. Może ten jego pocałunek był tylko chwilą słabości i tak naprawdę nie miał dla niego głębszego znaczenia. Posmutniałam. Nie chciałam w to wierzyć. Nie mogłam jednak zapomnieć, że ciągle jest z Larą i to ona jest dla niego najważniejsza. Nie ja. Ta myśl była bardzo przykra.
 -To już tutaj... –wskazałam na budynek, w którym mieszkałam.
 -Śpij dobrze. –pochylił się i pocałował mnie w czubek głowy.
Uśmiechnęłam się do niego i weszłam do mieszkania. Może jednak to, co się między nami dzisiaj wydarzyło, nie było dla niego całkiem bez znaczenia.

piątek, 22 listopada 2013

25.

Leon

            Zwlokłem się z sofy i poszedłem do kuchni zrobić porcję popcornu. Patrzyłem tępo na obracającą się w kuchence mikrofalowej torebkę i myślałem o Violettcie. Przed moimi oczami kolejny raz stanął obrazek, na którym Diego ją całował, dając mi do zrozumienia, że nie mam u niej czego szukać, bo jest jego. Skrzywiłem się. Miałem ogromną ochotę do niego podejść i mu wkopać. Powstrzymała mnie tylko świadomość tego, że Viola go kocha i jest z nim szczęśliwa. Nigdy nie zrobiłbym czegoś, co mogłoby ją w jakikolwiek sposób zasmucić. Nie będę ukrywać tego, że ciągle mi na niej zależy i wydaje mi się, że nigdy nie przestanie. Pojawiła się w moim życiu i w jakiś sposób, wrosła we mnie. Jak drzewo, oplotła korzeniami mój mały świat i teraz nie da się jej od tak wyrwać. Bez niej nie byłbym tym, kim jestem teraz. Już na zawsze będzie mieć miejsce gdzieś w moim sercu, mimo że czasami z całych sił starałem się ją znienawidzić.
Mikrofala oznajmiła mi, że popcorn jest już gotowy. Przesypując zawartość torebki do miski, usłyszałem głośne przekleństwa dochodzące z pokoju obok, a potem głośny rechot. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wychodząc z kuchni wziąłem jeszcze trzy butelki piwa i wróciłem do salonu. Gabe właśnie rzucał padem w Tomasa.
 -Co za pieprzony cheater! –krzyknął.
 -Ktoś tu nie może pogodzić się z tym, że przegrywa. –zaśmiał się Tomas.
Od kilkudziesięciu minut grali w Fifę. Otworzyłem piwo i spojrzałem na ekran. Gabriel przegrywał już 6:1 i nie był zadowolony z tego wyniku.
 -Po prostu ten pad jakoś dziwnie działa.
 -Srutututu. –Tomas wziął garść popcornu i wsadził go do ust. –Jak ktoś pływać nie umie, to mówi, że woda jest za rzadka.
Zaśmiałem się. Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że koleś, którego nie mogłem znieść, będzie moim przyjacielem. Gdyby ktoś kiedyś mi powiedział, że będę z Tomasem pił piwo, siedząc w moim salonie, zostałby bezczelnie wyśmiany. Cóż... Czasami dziwne rzeczy się dzieją.
 -Co tam u Cami? –spytałem Gabriela.
 -Powiedziała mi, że będę jej mężem.
Tomas przestał na chwilę grać i zaczął się przyglądać przeciwnikowi.
 -Goooool! –Gabe odtańczył taniec radości.
 -Wykorzystałeś to, że się zdekoncentrowałem.
Znowu skupili się na grze. Tomas spokojnie przeprowadził akcję, która zakończyła się strzeleniem kolejnej bramki. Gabe z coraz większą złością napierniczał we wszystkie przyciski. W końcu poddał się i wyłączyli playstation.
 -I co z nią zrobisz? –spytałem, podając mu butelkę piwa.
 -Nic. Podoba mi się, ale nie ma opcji, że się z nią ożenię. –wzruszył ramionami.
 -Ja to bym chciał, żeby Francesca powiedziała mi coś takiego... –rozmarzył się Tomas.
 -Przecież ona nawet nie wie, że ją kochasz. –przypomniałem mu.
 -Nie chcę jej wystraszyć. Ciągle jest zraniona tym, co zrobił Marco...
Pokiwałem głową. Tomas dobrze robi, chcąc powoli to wszystko rozegrać. Wierzę, że mu się uda. Fajnie by było gdyby się zeszli. Zawsze uważałem, że do siebie pasują. Szkoda, że on uświadomił to sobie tak późno... Ale lepiej późno niż wcale.
 -A ty jak z Larą?
Wziąłem długi łyk piwa i popatrzyłem na nich znad butelki.
 -Postawiliśmy na przyjaźń.
 -Szkoda. Wasz związek był idealny... –stwierdził Gabe. –Właśnie coś takiego chciałbym stworzyć z Camilą.
 -Ona na to nie pójdzie. –wtrącił Tomas.
 -Może uda mi się ją przekonać.
Chciało mi się z niego śmiać. Jeżeli myśli, że uda mu się zmienić plany Cami, to albo jej jeszcze dobrze nie poznał, albo jest strasznie naiwny.
 -A co z Violettą? Skoro z Larą postanowiliście się tylko przyjaźnić, to sądzę, że to przez nią.
 -Uwielbiam, kiedy zrzucasz z siebie maskę tancerza i wchodzisz w rolę detektywa. ‑powiedziałem ironicznie. –Przypominam ci, że Violetta jest zajęta.
 -Nie ma takiego wagonu, którego nie można by było odczepić. –mrugnął do mnie.
            Długo nie mogłem zasnąć po wyjściu moich przyjaciół. Przekręcałem się z boku na bok zastanawiając się, czy w ogóle istnieje możliwość, że Viola zerwałaby z Diego dla mnie. Kiedyś byłem dla niej ważny. Chyba nadal jestem. Gdyby tak nie było, nie zaczęłaby śpiewać „Podemos”. Chwyciłem za telefon i wybrałem do niej numer. Musiałem usłyszeć jej głos. Po chwili uświadomiłem sobie, że jest czwarta nad ranem i najpewniej ją obudzę. Już chciałem się rozłączyć, ale usłyszałem jej zaspany głos po drugiej stronie.
 -Leon?
Zrobiło mi się ciepło na sercu. Lubiłem, jak wypowiadała moje imię.
 -Przeszkadzam?
 -Stało się coś? –usłyszałem nutkę niepokoju.
 -Nie. Po prostu... –chciałem cię usłyszeć. -...nie mogłem zasnąć, bo myślałem o tej sprawie z Diego. Wiem, że jest późno, ale chciałem wiedzieć, czy nie miałaś przeze mnie problemów.
 -Wszystko w porządku.
 -Będziecie na koncercie Camili?
 -Przyjdę sama, bo Diego musiał wyjechać w interesach.
O mało co, nie krzyknąłem z radości. Uśmiechnąłem się i pomyślałem, że nawet wygrana na loterii nie ucieszyłaby mnie tak bardzo.
 -Wy z Larą będziecie? –spytała niepewnie.
 -Lara pojechała na spływ kajakowy z bratem.
 -Fajnie.
Mój uśmiech stał się jeszcze szerszy.
 -To znaczy fajnie, że spływ, a nie, że jej nie będzie. –dodała pospiesznie.
 -Wiem, wiem.
 -Zaśniesz teraz?
 -Zasnę. Przepraszam, że cię obudziłem.
 -Nic nie szkodzi. Śpij spokojnie...
 -Ty też.
Rozłączyła się, a ja zasnąłem. Śnił mi się nasz pierwszy pocałunek.
            Na koncercie pojawiły się tłumy. Gdyby nie to, że Camila załatwiła nam vip-owskie wejściówki, nie zobaczylibyśmy nic. Staliśmy zaraz przy scenie, otoczeni przez rzeszę jej fanów. Spojrzałem na Gabe i się zaśmiałem. Wyglądał dużo gorzej niż ja. Chyba też miał ciężką noc. Tomas stał trochę dalej i coś szeptał Fran do ucha. Dziewczyna chichotała, co chwilę. Zmarszczyłem brwi i zacząłem rozglądać się za Violettą. Nigdzie jej nie widziałem. Może stwierdziła, że nie przyjdzie. Już wyciągałem telefon, żeby do niej zadzwonić, kiedy poczułem czyjąś rękę na ramieniu. Violetta.
 -Myślałam, że się tutaj nie przecisnę. Ale tłumy.
Uśmiechnąłem się. Wyglądała ślicznie z zaróżowionymi od wysiłku policzkami. Mógłbym tak patrzeć na nią całą wieczność. Wskazała podekscytowana palcem na scenę.
 -Popatrz! To nasza Cami! –zapiszczała.
Spojrzałem we wskazanym kierunku. Nasza gwiazda była prawdziwym wulkanem energii. Już od pierwszych dźwięków porwała publiczność. Ludzie ją uwielbiali.
Kątem oka zauważyłem, że Violetta cały czas jest popychana przez grupkę, która stała obok niej. Nie była tym zachwycona. Chwyciłem ją delikatnie i ustawiłem przed sobą. Objąłem ją ramionami, tak żeby uchronić ją przed łokciami innych. Przylgnęła do mnie plecami. Była taka ciepła. Tak bardzo za nią tęskniłem. Podniosła głowę, chcąc mi coś powiedzieć. Schyliłem się, żeby ją usłyszeć.
 -Dziękuję. –szepnęła mi na ucho.
Znowu miałem ochotę ją pocałować i coraz bardziej denerwowało mnie to, że nie mogę tego zrobić. Należała do kogoś innego. To jemu oddała swoje serce i duszę. Położyłem swoją brodę na jej głowie. Chciało mi się płakać. Trzymałem ją w objęciach, lekko kołysząc. Nigdy nie będzie moja.

wtorek, 19 listopada 2013

24.

Francesca

            Wszedł do RestoBand i rozejrzał się po lokalu. Gdy jego wzrok zatrzymał się na mojej twarzy, uśmiechnął się rozbrajająco. Szybko do mnie podszedł i pocałował mnie w policzek. Zdziwiłam się, bo nigdy tego nie robił. W ogóle ostatnio zaczął się podejrzanie zachowywać. Był jakiś taki weselszy niż zwykle. Bardziej beztroski.
 -Witaj Fran. Co tam u ciebie? –oparł się plecami o ladę.
 -Wszystko w porządku.
 -Cieszę się. –pogłaskał mnie po policzku.
Byłam kompletnie skołowana. Nie wiedziałam, co myśleć o jego postępowaniu. Przymrużyłam oczy i na niego spojrzałam. Być może chce jakoś odpokutować to, że ostatnio się na mnie wyżył, po kolejnej nieudanej randce.
 -Wszystko w porządku Tomi? –spytałam.
 -Dlaczego miałoby nie być?
 -Nie wiem. Ostatnio dziwnie się zachowujesz.
 -Dziwnie? To znaczy jak? –posłał mi przeciągłe spojrzenie.
 -No jesteś taki... –zaczęłam machać rękami, jakby to mogło pomóc mi znaleźć odpowiednie słowo. -...taki jakiś bardziej radosny.
Zaśmiał się.
 -To źle?
 -Nie, nie. Tylko chciałabym wiedzieć, co spowodowało tą radość.
 -Zakochałem się.
Zmarszczyłam brwi. Zakochał się? Przecież jego randki, z tego, co mi opowiadał, były kompletnymi klęskami, które chciał zakopać gdzieś głęboko w umyśle i o nich zapomnieć. Zaczęłam się zastanawiać, czy ostatnio się z kimś nie spotkał, ale nic takiego nie mogłam sobie przypomnieć.
 -Zakochałeś się? To świetnie! W kim? –zaczęła mnie zżerać ciekawość.
 -Jest taka jedna kobieta, która zawróciła mi w głowie. –powiedział tajemniczo.
 -Znam ją?
Uśmiechnął się.
 -Nic ci nie powiem.
 -No ej Tomas! Tak się nie robi! –zrobiłam naburmuszoną minę.
 -Dowiesz się w swoim czasie. Nie chcę zapeszyć. –pocałował mnie w czoło i poszedł na zaplecze.
Westchnęłam. Tomas jest zakochany. I do tego szczęśliwy. Mam nadzieję, że ta jego wybranka nie złamie mu serca, bo inaczej powyrywam jej kudły z głowy! Tylko muszę się jakoś dowiedzieć, kim ona jest...
       Wyszłam z Resto i ruszyłam w stronę parku, gdzie byłyśmy umówione z dziewczynami. Promienie słoneczne przyjemnie pieściły moją skórę. Odetchnęłam głęboko i zaciągnęłam się świeżym powietrzem. Lubię takie dni jak ten.
 -Francesca!
Usłyszałam wołanie za sobą i się odwróciłam. W moim kierunku biegła zdyszana Violetta.
 -Myślałam... –zatrzymała się i oparła ręce na udach, łapiąc oddech  -...że cię nie dogonię. ‑wyprostowała się i odgarnęła włosy z twarzy. -Chyba jestem już za stara na takie biegi.
Wybuchnęłyśmy śmiechem i skręciłyśmy do parku.
            Camila już na nas czekała. Siedziała na kocu, który najpewniej przyniosła ze sobą. Obok niej leżały truskawki i lemoniada. Gdy nas zauważyła podniosła się i uścisnęła na powitanie. Usiadłyśmy i zaczęłyśmy zajadać się truskawkami.
 -Powiedziałam Gabrielowi, że zostanie moim mężem. –wypaliła nagle Cami.
Spojrzałam na Violettę. Była tak samo zszokowana jak ja.
 -Co zrobiłaś? –spytała naszą przyjaciółkę.
 -To co słyszałyście! –zaśmiała się. ‑Dziewczyny ja się zakochałam!
Machnęłam ręką.
 -Za niedługo ci przejdzie. –wzięłam butelkę z lemoniadą i upiłam łyk.
 -To nie tak. Wiem, że kiedyś dość często się zakochiwałam, ale teraz jest inaczej. Przy nikim innym tak się nie czułam, jak przy nim. To naprawdę coś poważnego.
 -Jak zareagował Gabe? –spytała Viola.
 -Zamarł. Był przerażony. Jak sobie przypomnę wyraz jego twarzy... –zaniosła się śmiechem.
 -I nie przejmujesz się tym? –spojrzałam na nią.
 -Czemu miałabym się przejmować? Doprowadzę go do ołtarza, choćbym miała to zrobić siłą! Zobaczycie, że za niedługo nie będzie widział świata poza mną.
No proszę. Była taka pewna siebie.
 -Za to, żeby Cami się udało! –stuknęłyśmy się butelkami z lemoniadą.
Violetta oblała sobie sweterek. Nasz śmiech rozniósł się po całym parku, kiedy zaczęła piszczeć, że wydała na niego pół wypłaty. Zaczęła go ściągać lamentując, że pewnie zostanie plama. Wtedy zamarłam. Na jej przedramieniu zobaczyłam wielki, fioletowy siniec. Wyglądało to, jakby ją ktoś pobił. Spojrzałam na nią zaniepokojona.
 -Co to jest? –wskazałam na jej rękę.
Przestała się uśmiechać. Zasłoniła dłonią okropnego krwiaka i spuściła głowę.
 -Uderzyłam się... –powiedziała cicho.
 -Kłamiesz. –Cami zacisnęła pięści.
 -Nam możesz powiedzieć prawdę. –pogłaskałam ją uspokajająco po kolanie.
Spojrzała na nas niepewnie. Zaczęła opowiadać, że Diego się na nią wkurzył i trochę nią poszarpał.
 -Już ja go poszarpie. –Camila była strasznie zdenerwowana. –Na twoim miejscu kopnęłabym go w dupę! Czemu jeszcze z nim nie zerwałaś?
 -Kocha mnie. –powiedziała Viola. –Nie mogę go zostawić.
 -I dlatego zrobił ci coś takiego? –popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
 -Jest strasznie zazdrosny, a ostatnio nam się nie układa. I to w sumie moja wina, bo...  ‑przygryzła nerwowo wargę.
 -Bo coś czujesz do Leona. –dokończyłam za nią.
Violetta schowała twarz w dłoniach i się popłakała. Przytuliłam ją mocno, a Cami zaczęła głaskać ją po plecach. Nie wiedziałam jakich słów użyć, żeby chociaż trochę ukoić jej ból. Znowu była rozdarta, a my nie umiałyśmy jej pomóc. Tak jak Cami, uważałam, że powinna jak najszybciej pozbyć się tego brutala. Bałam się, że w końcu może jej wyrządzić krzywdę dużo większą, niż siniak na ramieniu. Leon nigdy, by jej nie skrzywdził.
 -Powinnaś być z Leonem.
Przestała płakać i na mnie popatrzyła.
 -Nie mogę... –powiedziała zachrypniętym głosem. –Jest szczęśliwy z Larą...
Załamałam ręce. Czy miłość nie może być prosta?

sobota, 16 listopada 2013

23.

Diego

            Znowu mnie nie słuchała. Danie, które zamówiła, było prawie nietknięte. Grzebała tylko widelcem w talerzu, patrząc pustym wzrokiem na jakiś punkt, który znajdował się za moimi plecami. Zaczynałem tracić cierpliwość. Miałem już serdecznie dość całej tej sytuacji. Od jakiegoś czasu Violetta nie zachowywała się, jak na partnerkę przystało. Nie spotykaliśmy się już tak często jak kiedyś, sztywniała za każdym razem, kiedy ją całowałem, a o jakimkolwiek zbliżeniu nie było nawet mowy.
 -Bardzo mi miło, że z takim zafascynowaniem słuchasz tego, co mam ci do powiedzenia. ‑powiedziałem z ironią.
Odwróciła wzrok w moją stronę.
 -Co mówiłeś? Nie usłyszałam. –uśmiechnęła się.
Miałem ochotę ją uderzyć. Zacisnąłem pięści.
 -Będziesz to w ogóle jadła?
Popatrzyła na talerz i go odsunęła.
 -Nie. Przepraszam, nie jestem głodna.
 -Możesz mi powiedzieć, co się dzieje?
 -Mówiłam, nie jestem gło...
 -Nie o to mi chodzi! –podniosłem głos.
 -Nie krzycz...
 -Nie krzyczę!
 -Właśnie, że to robisz! –spojrzała na mnie ze złością. –Możesz mi wytłumaczyć, o co te pretensje?
Widać było, że traci cierpliwość. Prychnąłem. Oczywiście! Violetta nic złego nie widzi w swoim zachowaniu. Uważa, że jest całkiem w porządku wobec mnie. To ja stwarzam nie wiadomo jakie problemy.
 -W ogóle mnie nie słuchasz, nie chcesz się ze mną spotykać, kochać...
 -Chodzi ci o seks? Myślałam, że w naszym związku chodzi o coś głębszego. –oburzyła się.
Jak zwykle odwróciła kota ogonem. Uderzyłem pięścią w stół. Kilka osób siedzących przy stolikach obok, popatrzyło w naszą stronę.
-Nie róbmy tu scen. Jeśli chcesz się kłócić, wyjdźmy. –wstała od stolika i ruszyła w stronę wyjścia.
Szybko uregulowałem rachunek i poszedłem za nią. Byłem na maksa wkurzony.
            Czekała na mnie przed wejściem do restauracji. Nerwowo bawiła się bransoletką. Popatrzyłem na nią. Nie mogę jej stracić. Nie po to tyle lat się starałem, żeby teraz wszystko szlag trafił.
 -Violetta...
Odwróciła się do mnie z gniewną miną.
 -Nie dość, że masz do mnie jakieś „ale”, to jeszcze odstawiasz jakieś szopki przy obcych ludziach! Myślałam, że spalę się ze wstydu. –wybuchnęła.
 -Uspokój się. –warknąłem.
 -Sam się uspokój!
Szarpnąłem ją mocno za ramię.
 -Puść mnie to boli!
Wzmocniłem uścisk. Niech nie myśli, że dam sobą pomiatać. Zauważyłem, że pobladła. Chyba ją wystraszyłem. I dobrze! Powinna się mnie bać. Może w końcu zacznie zachowywać się tak, jak powinna. Wepchnąłem ją do samochodu i trzasnąłem drzwiami. Bez słowa zapięła pasy i zaczęła gapić się w okno.
 -Nie masz mi nic do powiedzenia?
 -Po prostu odwieź mnie do domu. –nawet na mnie nie spojrzała.
Odjechałem z piskiem opon. Przez całą drogę Violetta się do mnie nie odezwała. Gdy podjechałem pod jej dom, szybko otworzyła drzwi i pobiegła do budynku. Zakląłem pod nosem i ruszyłem za nią, ale nie zdążyłem jej złapać.
         Dzwoniłem do niej jakieś sto razy, wysłałem chyba tysiąc wiadomości. Nie odpowiedziała na żadną. Może wczoraj trochę przesadziłem? Ale to wszystko jej wina. Przez nią tak bardzo się zdenerwowałem. Przecież nie chciałem jej zrobić krzywdy. Zależy mi na tym, żeby była szczęśliwa. Szczęśliwa ze mną. Wpadłem na pomysł, że kupię jej kwiaty i pojadę do Studio21, żeby jej zrobić niespodziankę i przeprosić. Kobiety lubią takie akcje, więc byłem pewny, że mi wybaczy, chociaż tak szczerze to uważam, że to ona powinna mnie przeprosić.
            Gruba kwiaciarka przez dobre piętnaście minut opowiadała mi, co oznaczają poszczególne kolory róż.
 -Czerwony, szanowny panie, oczywiście oznacza kocham cię, różowy mówi obdarowywanej osobie, że jest cudowna, a pomarańczowy, że liczy się na coś więcej. Natomiast biały jest najlepszy na przeprosiny. W mowie kwiatów oznacza pogódźmy się, tęsknię, jesteś aniołem.
 -Wezmę w takim razie białe.
Kwiaciarka uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
 -Z jakiej ilości róż ma być bukiet?
 -Bo ja wiem? –wzruszyłem ramionami. –Liczby też o czymś mówią?
 -Oczywiście! Przykładowo sześć róż oznacza chcę być twój, dziewięć razem na zawsze, dziesięć...
 -Niech zrobi pani z dziewięciu. –przerwałem jej zanim się rozgadała.
            Wszedłem do szkoły i zacząłem zaglądać do wszystkich sal w poszukiwaniu Violetty. Chciałem ją szybko znaleźć. Miałem już pukać do pokoju nauczycielskiego, kiedy kątem oka zauważyłem jakiś ruch. Spojrzałem w tamtą stronę...
 -Co ty tu robisz?! –zacisnąłem szczęki i podszedłem do Leona.
Ten idiota zatrzymał się nagle i spojrzał na mnie zdezorientowany. Drzwi od gabinetu dyrektora otworzyły się i wyszedł z nich Pablo, a za nim Viola.
 -Diego? Co tutaj robisz? –zmarszczyła brwi.
 -Chciałbym się dowiedzieć, co on tu robi. –wskazałem ręką na Leona.
Violetta popatrzyła na niego i wciągnęła głośno powietrze.
 -Przyszedł do mnie.
Jakiś koleś stanął za Leonem. O ile dobrze pamiętam to Gabe, który też tutaj uczy. Popatrzyłem na nich podejrzliwie, a później chwyciłem moją kobietę w pasie, przechyliłem i namiętnie pocałowałem. Chciałem, żeby ten cały Verdas zobaczył, że należy do mnie.
            Violetta mi wybaczyła. Niby wszystko było ok., ale sprawa z Leonem nie dawała mi spokoju. Musiałem to sprawdzić.
 -To jesteśmy umówieni. –uścisnąłem rękę starszemu mężczyźnie.
 -Nie zawiedzie się pan.
Taką mam nadzieję. Patrzyłem jak wsiada do samochodu i odjeżdża. Trochę mnie to kosztowało, ale miałem nadzieję, że nie będę tego żałował. Pod koniec miesiąca miałem dostać od niego raport na temat tego, co moja dziewczyna robi, kiedy nie ma jej ze mną.

środa, 13 listopada 2013

22.

Gabriel

            Leżała na podłodze. Rude loki rozsypały się wokół jej twarzy, tworząc swego rodzaju aureolę. Ledwo łapała powietrze. Może trochę przesadziłem...
 -Nie wiem, co złego ci zrobiłam, że chcesz mnie zamordować. –powiedziała, kiedy jej oddech  się uspokoił.
 -Wcale nie chcę cię zamordować. –podałem jej butelkę wody. –Sama chciałaś nauczyć się tańczyć fokstrota.
 -Ale nie miałam pojęcia, że tyle będzie mnie to kosztować!  –zaśmiała się.
 -Nie bez powodu uznawany jest za najtrudniejszy z tańców.
 -Mogłeś mnie uprzedzić...
Uśmiechnąłem się. Wyglądała jak zmokła kura, a mimo to nadal piekielnie mi się podobała. Sam nie wiem, co w niej takiego było. Może to te ogniste loki, a może ten zadziorny błysk w oku. Nie była jedną z tych kobiet, które się rumienią i spuszczają wzrok, kiedy ktoś zaczyna prawić im komplementy. Dużo można było powiedzieć o Camili Torres, ale na pewno nie to, że jest nieśmiała. Ona dobrze wiedziała, czego chce od życia i nie wstydziła się po to sięgać. Była pewną siebie kobietą, która odniosła wielki sukces. Jak tu jej nie podziwiać?
 -Masz ładny dom. –powiedziała wstając z podłogi.
Rozejrzałem się. Czy ja wiem, czy jest ładny? W sumie nie zależało mi na tym. Najważniejsze, że był praktyczny.
 -Żadnych zdjęć ukochanej kobiety? –przejechała palcami po kominku i spojrzała na mnie.
 -Bo takiej nie ma.
Co ona kombinuje?
 -Wydaje mi się, że za niedługo będzie. -podeszła do mnie i oparła swoje dłonie na mojej klatce piersiowej.
 -Co masz na myśli? – zmarszczyłem brwi.
 -Zobaczysz. –uśmiechnęła się zalotnie, wspięła na palce i lekko musnęła moje usta. –Dziękuję za lekcje.
Pozbierała swoje rzeczy i poszła do domu. Co za kobieta. Łatwo byłoby się w niej zakochać. Ale ja się nie zakochuję.
            Przyspieszyłem kroku. Zaczęło padać, a ja nie wziąłem parasola. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w ciepłym i suchym Studio21. Dzisiaj zaczynamy próby do przedstawienia. W związku z tym mamy więcej roboty niż zwykle. Muszę wymyślić chyba z pięć choreografii, które będą oddawały uczucia bohaterów. Może dzieciaki będą miały jakieś ciekawe pomysły? Wszedłem do głównej sali, gdzie siedzieli już Violetta i Leon. Na scenie przygotowywała się Agus. Usiadłem obok moich kolegów z pracy.
 -Cześć. –przywitałem się. –Co my tu mamy?
 -Agus skończyła swoją piosenkę. Wydaje się dobra. –powiedziała mi Viola.
Dziewczyna poprosiła Philipa, żeby jej akompaniował przy pianinie. Dziwne... Myślałem, że za nim nie przepada. Wzruszyłem ramionami. Kto by tam nadążył za tą dzisiejszą młodzieżą.

In a book, in a box, in the closet,
In a line, in a song I once heard,
In a moment on a front porch late one June,
In a breath inside a whisper beneath the moon.

Zaczęła śpiewać. Kątem oka zauważyłem, jak Violetta uśmiecha się do Leona. Chyba im się spodobało. Zacząłem się lekko kiwać w rytm muzyki.

There it was at the tips of my fingers,
There it was on the tip of my tongue,
There you were and I had never been that far,
There it was the whole world wrapped inside my arms.

And I let it all slip away.

What do I do now that you're gone,
No back up plan, no second chance,
And no one else to blame,
All I can hear in the silence that remains,
Are the words I couldn't say.

Nigdy nie lubiłem takich tkliwych utworów o miłości, ale muszę przyznać, że wykonała kawał dobrej roboty. Piosenka idealnie pasowała do przedstawienia. Violetta była zachwycona, a Agus cieszyła się jak mała dziewczynka, która dostała długo wyczekiwaną zabawkę.
 -Jeżeli reszta piosenek będzie równie dobra, to sukces mamy murowany. –powiedział Leon.
 -Piosenki mogą być do dupy, a przedstawienie i tak będzie wydarzeniem roku ze względu na moją choreografię. –zaśmiałem się.
            Po skończonej próbie zostaliśmy z Leonem, żeby posprzątać salę. Violetta gdzieś się dzisiaj spieszyła i nie mogła nam pomóc.
 -Uważam, że to kobiety powinny sprzątać.
Leon się zaśmiał.
 -My, prawdziwi mężczyźni, powinniśmy leżeć na kanapie, z wyciągniętymi na stół nogami. W tv powinien lecieć mecz, w którym nasza ulubiona drużyna daje łupnia tej, której nienawidzimy, a kobieta powinna donosić nam zimne piwo.
 -Powtórz to głośniej, a zlecą się wszystkie feministki i powiedzą ci jaką jesteś szowinistyczną świnią.
 -Przecież wiem, że też tak myślisz. –mrugnąłem do niego.
Pokręcił ze śmiechem głową.
 -A co na to Cami?
 -A co ona ma z tym wspólnego?
 -No spotykacie się.
Wzruszyłem ramionami. Leon bacznie się mi przyglądał. Skrzyżował ręce na piersi i czekał, aż coś odpowiem.
 -To, że się spotykamy, nie znaczy, że zostanie moją żoną.
Mój przyjaciel wywrócił oczami.
 -Zapamiętaj, co ci powiem Leonie Verdas, ja nigdy się nie zakochuję!
Leon wbił mi palec w klatkę piersiową.
 -A ty, Gabrielu Fernandez, nigdy nie mów nigdy.
Jak na zawołanie, po tych słowach zadzwoniła Cami. Leon spojrzał na mnie wymownie i głośno się roześmiał. Uroczy rudzielec zaprosił mnie do siebie. Powiedziała, że sama przygotowała obiad i mnie zaprasza w ramach podziękowania, za lekcje tańca. Oczywiście powiedziałem jej, że się zjawię.
Tym razem nie ukradłem żadnego krasnala. Za własne, ciężko zarobione pieniądze, kupiłem wytrawne wino, które, miałem nadzieję, będzie pasować do obiadu. Camila powitała mnie szerokim uśmiechem i zaprosiła do jadalni. Poprosiła, żebym otworzył trunek, a sama znikła w kuchni. Przygotowała rybne curry z mleczkiem kokosowym. Podała je z ryżem na kwadratowych talerzach. Spojrzałem niepewnie na danie.
 -Nie patrz na to takim przerażonym wzrokiem! –szturchnęła mnie w ramię. –Nie mam zamiaru cię otruć.
 -No nie wiem... –westchnąłem. –Ostatnio oskarżyłaś mnie o próbę zabójstwa. Może chcesz się zemścić.
Posłała mi niewinny uśmiech. Wziąłem odrobinę na widelec i spróbowałem. Chwyciłem się za gardło i zacząłem udawać, że się krztuszę.
 -Debil! –Cami się roześmiała.
 -Nie no... W sumie to nie najgorsze.
 -Że co proszę? Spędziłam w kuchni godzinę, żeby to przygotować, a ty mówisz, że jest nienajgorsze? –oburzyła się i posłała mi gniewne spojrzenie.
 -Nawet jak się wkurzasz, jesteś śliczna.
Rzuciła we mnie serwetką i westchnęła.
            Po obiedzie stwierdziła, że chce tańczyć. Tym razem to ona miała prowadzić. Ułożyła sobie moje ręce na biodrach i objęła mnie za szyję. Zaczęliśmy się lekko kołysać na boki. Mruczała jak kotka.
-Taki taniec to rozumiem.  
Zaśmiałem się i wtuliłem twarz w jej włosy. Pachniały jabłkami. Wdychałem ten zapach, powoli sobie uświadamiając, że cała ta znajomość zmierza w bardzo niebezpiecznym kierunku. Cami nagle podniosła głowę i spojrzała mi głęboko w oczy. Objęła dłońmi moją twarz i przysunęła ją do swojej. Pocałowała mnie powoli. Poczułem ciepło w żołądku, które rozniosło się, aż do koniuszków palców. Przysunąłem ją bliżej pogłębiając pocałunek. Smakowała mleczkiem kokosowym zmieszanym z wypitym wcześniej winem. Poczułem, że się uśmiecha.
-Będziesz moim mężem. –powiedziała, gdy się od siebie oderwaliśmy.
Zamarłem.

niedziela, 10 listopada 2013

21.

Agus

            Biegłam jakimiś podejrzanymi uliczkami w Buenos Aires. Miałam długą, czarną suknię, przez którą co chwilę się potykałam i upadałam. Przed czymś uciekałam. Co chwilę oglądałam się za siebie, ale poza mną nie było tam nikogo. Najgorsza jednak była w tym wszystkim cisza... Nie słyszałam swojego przyspieszonego oddechu, ani bicia serca. Byłam przerażona. Gdy odwróciłam się kolejny raz i spojrzałam za siebie, zauważyłam, że wokół moich kostek zaczyna unosić się czarna mgła. Próbowałam krzyczeć, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Mgła sięgała mi już do kolan i zaczęła spowalniać moje ruchy. Wyciągnęłam rękę mając nadzieję, że uda mi się czegoś chwycić, ale trafiłam w pustą przestrzeń. Zaczęłam szlochać. Zatrzymałam się i upadłam na kolana. Zakryłam twarz rękami. Wstrząsały mną spazmy płaczu. Przegrałam... Nagle poczułam czyjeś ręce na moich ramionach. Ktoś bardzo delikatnie pomógł mi wstać. -Już dobrze, skrzypaczko. Skrzypaczko? Spojrzałam na mojego wybawcę. Ten uśmiech...
 -Agus! Spóźnisz się na zajęcia! –Tomas szarpał mnie za ramię.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego zdezorientowana. Zaczęłam rozglądać się po pokoju.
 -Słyszysz mnie? Znowu wczoraj zarwałaś noc!
Jego głos brzmiał, jakby dochodził z zaświatów.
 -Tomas, nie krzycz tak... –poprosiłam błagalnie i zaczęłam przecierać oczy.
 -Martwię się o ciebie. –westchnął. –Stanowczo za dużo pracujesz nad tą piosenką.
 -Yhym...
W ogóle nie słuchałam, co mój kuzyn ma mi do powiedzenia. Chciałam po prostu znowu położyć głowę na miękkiej poduszce i wrócić do tego niesamowitego uśmiechu... Tomas znowu mną potrząsnął. Mój wzrok powędrował do budzika, na którym była godzina 7:45. Mój umysł wyrwał się nagle z wnyków, w które złapał go Morfeusz. Zaczęło do mnie dochodzić, że faktycznie zaspałam i mam tylko 15 minut, żeby dostać się do Studio21. Pierwsze zajęcia mieliśmy z Gabrielem, a on nie toleruje spóźnialskich. Dodatkowo moja podświadomość szepnęła mi, że dzisiaj jest kolejna lekcja z walca angielskiego i Philip na pewno stwierdzi, że nie chciałam na nią przyjść, bo się go boję! Nie mogę do tego dopuścić! Szybko zerwałam się z łóżka i ogarnęłam na ile to było możliwe.
 -Podwieziesz mnie? –spytałam Tomasa.
Skinął głową.
       Do sali wpadłam chwilę przed Gabem. Gloria popatrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem. Machnęłam ręką, żeby się nie martwiła. Zaczęłam się rozglądać za Philipem. Nie zauważył, że przyszłam, bo stał tyłem do drzwi i był pogrążony w rozmowie z Arturo. Podeszłam do nich.
 -Pewnie nie przyjdzie, bo... –usłyszałam jak mówi do kolegi.
 -Cześć! –klepnęłam go w plecy.
Philip powoli się odwrócił i spojrzał na mnie. Przez chwilę był zaskoczony, ale zaraz szeroko się uśmiechnął.
 -Cześć, skrzypaczko! Już myślałem, że...
 -Nie przyjdę, bo się ciebie boję? –prychnęłam. –Chciałam, żebyś tak myślał.
Zmarszczył brwi.
 -Wszystko ok.? –spytał nagle.
Zdziwiłam się.
 -Nie rozumiem?
 -Jakoś tak blado wyglądasz... –założył mi kosmyk włosów za ucho.
Zwykły gest, ale trochę mnie rozczulił...
 -Źle spałam. –spuściłam wzrok.
Nie skomentował tego. W ogóle darował sobie swoje głupie odzywki i skupił się na tańcu. Rozluźniłam się. Dzisiaj nie wytrzymałabym jego uwag. Byłam mu niemal wdzięczna za to, że siedział cicho. Spojrzałam na niego. Uśmiechnął się, dokładnie tak samo jak w moim śnie.
     Po zajęciach z Gabem poszłam z Glorią do sali muzycznej. Poprosiłam moją przyjaciółkę o pomoc w napisaniu piosenki. Pokazałam jej melodię i poprosiłam, żeby zagrała ją na pianinie. Ja niby trochę gram, ale nie wychodzi mi to tak ładnie jak jej.
 -Melodia jest całkiem dobra. –powiedziała Gloria, gdy skończyła.
 -No z tego akurat jestem zadowolona, ale tekst... Nie wiem, czy to napiszę. W sumie to nigdy nie byłam zakochana...
 -Nigdy nie byłaś zakochana? –Gloria otworzyła usta ze zdziwienia.
 -No jakoś tak wyszło... –nerwowo zaczęłam skubać sweter.
 -Ja byłam setki razy! Musisz spróbować! Te motylki w brzuchu, dźwięk harfy w tle i tysiące spadających z nieba serduszek. –blondynka rozłożyła ręce i okręciła się kilka razy wokół swojej osi. –Coś pięknego! –wzniosła oczy do góry i westchnęła.
 -Ale z ciebie romantyczna dusza!
Spojrzałam w stronę drzwi. Zobaczyłam w nich Philipa, który opierał się o futrynę.
 -Co robicie? –podszedł do nas i wziął kartki, na których był zapis nutowy mojego utworu.
 -Próbujemy napisać piosenkę na przedstawienie. –zaświergotała Gloria. –Agus ma małe problemy i jej pomagam. –zatrzepotała rzęsami.
Philip spojrzał na mnie. Potem położył kartki na pulpicie i zaczął grać.
 -Trochę bym to podrasował.
Muszę przyznać, że z jego poprawkami melodia brzmiała lepiej. Pokiwałam głową i poprosiłam, żeby mi je zapisał. Potem zaczął gadać coś o tym, że można by było dołożyć gitarę, perkusję... Czułam się, jakby mówił do mnie będąc pod wodą. Jego słowa zamieniły się w bełkot, którego nie potrafiłam zrozumieć. Popatrzyłam na niego. Zaczął mi się rozmazywać. Gwałtownie zamrugałam powiekami. Zrobiło mi się słabo.
          Nie wiem jakim cudem Philip znalazł się obok. Nagle poczułam, że mnie obejmuje w pasie i pomaga usiąść na krześle.
 -Agus, źle się czujesz? Popatrz na mnie!
Spojrzałam na niego nieprzytomnie. Nie uśmiechał się głupkowato. Widać było, że jest przejęty. Wzięłam głęboki oddech.
 -Już mi lepiej. –szepnęłam.
 -Zabiorę cię do lekarza.
 -Nie, nie trzeba. –pokręciłam głową. –Po prostu ostatnio za dużo siedziałam nad tą piosenką...
 -Jadłaś coś w ogóle dzisiaj?
 -Nie... Zaspałam i nie zdążyłam.
 -A wczoraj?
 -Piłam kawę...
 -Piłaś kawę!- wzniósł ręce do góry. –No to rzeczywiście się najadłaś.
Zrobiło mi się głupio. Zaczęłam się gapić w kąt. Chciałabym, żeby sobie już poszedł i zostawił mnie w spokoju. Zaraz pewnie zaczną się te jego głupie komentarze.
 -Chodź... –pociągnął mnie za rękę.
 -Gdzie?
 -Pójdziemy coś zjeść. Nie przyjmuję odmowy! –zastrzegł.
         Zamówił chyba największą lasange, jaką kiedykolwiek w życiu widziałam i dopilnował, żebym wszystko w siebie wcisnęła. Myślałam, że pęknę. Rozsiadłam się na krześle.
 -Tomas pomyśli, że jestem w ciąży. –poklepałam swój brzuch.
 -Tomas?
 -Mój kuzyn. Mieszkam z nim.
 -A rodzice?
 -Są w Hiszpanii. Tata Tomasa, załatwił tam mojej mamie lepszą pracę i się przenieśli. ‑wytłumaczyłam.
 -Nie tęsknisz za nimi?
 -Tęsknię, ale często ze sobą rozmawiamy. Na wakacje mam do nich jechać.
Philip przyglądał mi się przez dłuższą chwilę w milczeniu.
 -No co? –nie wytrzymałam w końcu.
 -Lubisz pastelles?
Zaśmiałam się.  Uwielbiałam te słodkie pierożki z nadzieniem karmelowym. Nie mogłam się im oprzeć, kiedy przede mną leżały. Kiedy wyznałam to Philipowi, zniknął na chwilę, żeby powrócić z pełnym talerzem tych smakołyków. Nie było szans, żebyśmy zjedli je wszystkie, dlatego poprosiliśmy obsługę, żeby nam je zapakowała.
         Na dworze zdążyło się już ściemnić, więc Philip zaproponował, że odprowadzi mnie do domu. Muszę przyznać, że miło spędziłam z nim czas. Wcale nie jest takim aroganckim idiotą, jakim mi się wydawał na początku. Szliśmy, więc ramię w ramię, patrząc jak w Buenos Aires powili zaczyna się nocne życie. Zerknęłam ukradkiem na mojego towarzysza. Był jakiś zamyślony. 
 -Mam wrażenie, że zapomniałaś, że muzykę masz w sercu... –zaczął, gdy byliśmy już przy drzwiach mojego domu.
 -Nie w głowie. To wszystko jest tutaj. ‑pokazał ręką na klatkę piersiową. -Kiedy będziesz dzisiaj leżeć w łóżku, zamknij oczy i po prostu to poczuj. Słowa same się znajdą.
Spojrzałam na niego. Może ma rację? Może za bardzo skupiłam się na napisaniu idealnego tekstu, gubiąc w tym wszystkim uczucie...
 -Pomyśl o tym. –odwrócił się i zaczął schodzić po schodkach.
Dalej! Powiedz coś!
 -Philip...
Zatrzymał się i odwrócił, słysząc mój głos.
 -Dziękuję.
Uśmiechnął się szeroko, tak jak tylko on potrafi.
 -Cała przyjemność po mojej stronie. –lekko się ukłonił. –Do zobaczenia jutro. –wsadził ręce do kieszeni i poszedł.
          Zrobiłam tak, jak mi powiedział. Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Mam to poczuć. Zmarszczyłam brwi. Dwa słowa... Dziewięć liter, które nie chcą jej przejść przez gardło... Słowa, których nie może powiedzieć... Tak! To właśnie to! Zerwałam się z łóżka i zaczęłam szukać kartki i długopisu. Mam moją piosenkę.